niedziela, 24 lutego 2019

Rozdział 23

***Niall***

- Oo, Gigi Hadid i Kendall Jenner. Jak miło was widzieć, dziewczyny. - Nie. Co one tu robią? Dlaczego spośród tylu osób, które znam, musiałem spotkać tutaj akurat te? - Kopę lat!
- Jaką kupę? - zapytała zdezorientowana Hadid, a ja słysząc to, mentalnie strzeliłem sobie otwartą dłonią w twarz.
- A co wy tu robicie? - zapytałem, dobrze znając odpowiedź. W końcu to galeria handlowa - ich drugi dom.
- A przyszłyśmy na zakupy, do fryzjera, potem zaraz biegniemy do kosmetyczki na manicure oraz pedicure, a i jeszcz... - W tym momencie przestałem jej słuchać, bo wszystkie nazwy, których używała mówiły mi mniej niż "balalixttcsabzhau". Poza tym tak samo bardzo mnie to interesowało.
Nie wiem, co jest z tą dwójką nie tak, że nie potrafię wytrzymać w ich towarzystwie dłużej niż pięć minut. Jestem w stanie zaakceptować każdego, ale ich paplanina jest tak nieznośna, że nawet głuchy, by przy nich zwariował. Ciekawe jak udawało się to Zaynowi.  Ach, no tak... W łóżku się nie odzywała. Wszystko jasne.
- Fajnie się gada i w ogóle, ale strasznie się spieszę - zacząłem, mając nadzieję, że jakoś uda mi się od nich uwolnić.
- Jaka szkoda. Chociaż możemy się na przykład jakoś umówić. Zayna wyciągniesz czy coś.
- Byłoby świetnie, tylko teraz naprawdę się spieszę. Więc zadzwońcie do mojej sekretarki i ona nas umówi na jakiś wolny termin. Cześć! - powiedziałem i jak najszybciej odszedłem, a raczej odbiegłem z dala od nich.
- Jasne! Ty masz sekretarkę? - Jedynie tyle usłyszałem gdzieś w oddali.
Chyba muszę znaleźć sobie jakąś inną galerię, w której będę robił zakupy. Ta zdecydowanie jest już skażona. Ciekawe skąd ona ma pieniądze na to wszystko? Przecież Zayn nareszcie z nią zerwał i nie jest już jej sponsorem. Może ma nowego? Współczuję gościowi.
Reszta czasu minęła mi spokojnie, wliczając w to oczywiście kilka dziewczyn, które piszczało na mój widok lub wytykało mnie palcem. Szedłem już w stronę samochodu, by udać się prędko do domu, lecz drogę zagrodziła mi machającą do mnie Kendall. Czego znowu...?

***Harry***

- Mm pyszności, brakowało mi w domu twojej kuchni - pochwaliła mnie mama.
- Dzięki, mamo. - Uśmiechnąłem się i od razu domyśliłem się, że na moich policzkach pokazały się różowe wypieki, dlatego szybko sięgnąłem po szklankę soku, żeby je ukryć.
- No tak, tak. Takie mocne dwa na dziesięć - odezwała się ta małpa, zwana także moją siostrą.
- Ja przynajmniej w odróżnieniu od ciebie nie spaliłem przy tym całego domu.
Po tych słowach twarz Gemmy zamieniła się w ogromnego pomidora. Gdy już zaczynałem się zastanawiać, czy nie powinienem zacząć uciekać, usłyszałem huk sztućcy spadających na stół.
- Ej! Wcale nie cały dom. To tylko weranda i kawałek ogródka! - awanturowała się Gemm.
- No tak. To tylko płonąca żywym ogniem weranda i kawałek ogródka. To tylko rozprzestrzeniający się w mgnieniu oka ogień i duszący dym. No faktycznie, drobnostka. - Puściłem jej oczko.
- Przecież to była twoja wina! To ty mnie zostawiłeś sam na sam z grillem i kiełbaskami!
- Uwaga, ludzie. Straszne kiełbaski atakują! Kryć się! - zacząłem wrzeszczeć jak opętany, udając przerażenie.
- Wszyscy uciekać! Głupota Harry'ego wychodzi na światło dzienne! To może być zaraźliwe!
- Jak to miło być w domu. Taki zwyczajny posiłek w ciszy i spokoju. - Naszą krótką wymianę zdań przerwała mama. - Wy się tu kłóćcie, a ja pójdę pozmywać naczynia.
- Nie no co ty, mamo. Przecież na pewno jesteś cholernie zmęczona. Ty sobie usiądź, odpocznij, a naczynia pozmywa Gemma.
- Niby czemu ja? A może pozmywa Harry? - wtrącił się ten skrzat.
- A może dlatego, że ty jako jedyna nic dzisiaj pożytecznego nie zrobiłaś?
- Wypowiedział się pracownik roku. - Gem przewróciła oczami.
- No, bo ty to tak ciężko harujesz dniami i nocami. Uważaj, żebyś się przypadkiem nie spociła - odpyskowałem.
- Owszem, haruję ciężej od ciebie!
- Tak, tak. Tak się przy tym spociłaś, że wali w całym domu.
- Nie, spokojnie. To tylko ty. - Puściła mi oczko. - Nie ma się co dziwić, że nadal nie masz dziewczyny.
- Odpowiedziałbym ci na to, ale nie będę się zniżał do twojego poziomu, bo musiałbym się położyć na ziemi. 
- Jak już to musiałbyś podskoczyć.
- Zamiast gadać głupoty, może wreszcie wzięłabyś się za te durne gary?
- Niby za jakie? Te które właśnie umyłam? - odezwała się niewinnie Anne.
- Mamo! Miałaś odpocząć! 
- A co ja jestem? Jakaś stara babcia czy może inwalida, że nie mogę sama naczyń pozmywać?
- Nie, jesteś naszą najukochańszą mamą, która przez całe życie się nami opiekowała i poświęciła wiele lat, żeby nas wychować - odpowiedziałem jej.
- No ty się już tak nie podlizuj. I tak nigdy się nie zreflektujesz za to osranie ściany jak miałeś roczek - odezwał się ten smarkacz.
- Ja? Ja? To przecież ty byłaś i teraz zrzucasz na mnie winę! Ja to bardzo dobrze pamiętam! - zacząłem się bronić.
- Jak ja miałam roczek, to ciebie nawet na świecie nie było, matole! 
- I widzisz jaki jestem zajebisty? Nie było mnie, a pamiętam!
- Weź, ty, się już lepiej zamknij - westchnęła Gemma.
- A właśnie, że się nie zamknę! I co mi zrobisz?
- To. - Mówiąc to, obróciła się i wzięła do ręki fioletowy wazon, stojący na stole tuż za nią. Wyjęła z niego kwiaty i rzuciła nimi we mnie.
- Ał, kolce! Mamusiu - zwróciłem się do matki z miną zbitego pieska.
- No co ty, Harry. Nie bądź baba! - skrytykowała mnie kobieta. Dzięki, mamo...
- Ej, mamo, a gdzie tu kobieca solidarność? 
Moja siostra chciała coś jeszcze dodać, ale nie zdążyła, ponieważ w tej sekundzie wyrwałem jej naczynie z dłoni i wylałem na jej głowę całą jego zawartość. 
- Ty... Ty... Ty... - Zaczął się jąkać mokry szczur.
- O nie. To moja najbardziej ulubiona koszulka ze wszystkich najbardziej ulubionych koszulek. Jest na niej woda. To straszne. Jest teraz całkowicie zniszczona. O mój boże, co ja teraz zrobię? - zacząłem ją parodiować najbardziej piskliwym głosikiem, jaki udało mi się z siebie wydobyć.
Spojrzałem na siostrę, ale zamiast niej zobaczyłem wielkiego buraka, zaciskającego dłonie w pięści.
- Niech ja cię tylko dorwę w swoje łapy, Styles! - wydarła się Gemm. Jak na zawołanie natychmiast ruszyła się z miejsca, w którym stała i rzuciła się za mną w pogoń. Ja nie pozostałem jej dłużny i także zerwałem się do biegu, kierując się w stronę schodów prowadzących na pierwsze piętro. 
- Nigdy mnie nie złapiesz!

***Emily***

- Emily? 
Emily? Co? Nie. Oczywiście, że nie. Niby jaka Emily? To tylko twoja gówniana siostra. Chwila. Co ja w ogóle gadam? Pewnie nawet nie zasługuję na tytuł siostry Wielkiego Pana Idealnego Liama Payna. Jakie pewnie? Na pewno! Przecież to jest oczywiste. Jestem po prostu nikim, niezasługującym na jakikolwiek tytuł. 
Ale... Co ja w ogóle robię? Dlaczego ja się na to zgodziłam? Głupia, Emily, głupia. Dobra, nie odzywaj się, rozłącz, oddaj telefon i wracaj do pokoju. Tak, dokładnie. To jest dobry plan. Tylko nic nie mów. Nie wypowiadaj ani jednego słowa. Niech ci nawet nie przejdzie przez myśl, aby otworzyć gębę i...
- Ja.
Czy ja się właśnie odezwałam? Miałaś siedzieć cicho, Emily! Chwila... Tak właściwie, czemu powiedziałam "ja"? Jak to musiało zabrzmieć? Przecież wyjdę na jakąś nienormalną wariatkę. W sumie to ja jestem nienormalną wariatką, więc co za różnica. Nie mam się czym przejmować.
Moje przemyślenia przerwał Zayn, kładąc dłoń na moim kolanie, lekko je ściskając. Podniosłam wzrok i natknęłam na wpatrujące się we mnie czekoladowe tęczówki. Kurde, zjadłabym czekoladę. Nie! Co ty gadasz? Ogarnij się, Emily. Jak możesz myśleć o czekoladzie w takiej sytuacji? W końcu żadna czekolada nie jest tak smaczna, jak piękne są te oczy Zayna. Cholera, znowu zaczynam bredzić.
Chyba powinnam coś jeszcze powiedzieć. Jakoś tak to sprostować. Myśl, dziewczyno, myśl. Liam tam ciągle jest po drugiej stronie linii, więc się odezwij. Tylko coś takiego mądrego, normalnego jak na przykład...
- Jestem wesoły Romek. Mam na przedmieściu domek, a w domku wodę, światło, gaz. Powtarzam zatem jeszcze raz! - zaśpiewałam do słuchawki.
Jezu Chryste, co ty najlepszego zrobiłaś, debilko? To miało być normalne?
Czym prędzej odsunęłam telefon od ucha i szybkim ruchem nacisnęłam na przycisk z czerwoną słuchawką. Jak oparzona odrzuciłam komórkę na kanapę i natychmiast poderwałam się z miejsca, nawet nie spoglądając na Malika. Biegiem pognałam schodami na górę, po czym z dużym impetem wparowałam do mojego pokoju. Bez zastanowienia po prostu rzuciłam się na łóżko i zawinęłam szczelnie kołdrą, żeby schować się przed całym światem. Szkoda tylko, że nie mogę zapaść się pod ziemię. 
Jestem głupia...

———————————————————

Niespodzianka! Jest tu jeszcze ktoś? Wiem, że długo mnie nie było, a od momentu kiedy wstawiłam ostatnią notkę, minęło strasznie dużo czasu. Bez przerwy zbierałam się do napisania kolejnego rozdziału, ale miałam jakąś wewnętrzną blokadę. Jednak coś mnie dzisiaj tchnęło, aby wejść sobie na bloga i zobaczyłam nowy komentarz. Przeczytałam sobie wszystkie spod ostatniego posta, zrobiło mi się tak miło na serduszku i nagle... Dostałam jakiegoś takiego wielkiego kopa do działania i cała wena do mnie wróciła. 
Jestem... I wracam. Nie oznacza to jednak, że od razu następne rozdziały będą się pojawiać co tydzień w piątek tak, jak to było zawsze. Myślę, że na początku będzie to rzadziej, bo muszę na spokojnie wrócić do regularnego pisania. 
Wiem, że dzisiaj znowu krótko i nie wróciłam z czymś świetnym, ale w następnym rozdziale troszkę się zadzieje. ;) O ile ktoś w ogóle jeszcze tutaj jest i nadal chce to czytać. 
Mam też gorącą prośbę do wszystkich, u których byłam czytelniczką. Przez tę długą przerwę kompletnie się pogubiłam na Waszych blogach. Czy mogłybyście w komentarzach zostawić linki do blogów, które obecnie piszecie? Będę bardzo wdzięczna. :D
Na koniec chciałabym jeszcze podziękować za te wszystkie miłe słowa pod ostatnim postem. To dla mnie naprawdę wiele znaczy.
Przeczytałeś? Zostaw po sobie jakiś ślad! To bardzo motywuje :)
PS. Mam nadzieję, że znacie wesołego Romka z filmu "Miś". Jeśli nie, to polecam posłuchanie sobie jego pioseneczki na Youtubie, bo bez tego końcówka rozdziału może w ogóle nie mieć sensu. 
Do napisania!💋

Rozdział 24

***Zayn*** Chwila... Co? Co tu się tak właściwie wydarzyło? To się nie mogło wydarzyć naprawdę. W rzeczywistości albo to tylko mój umy...