***Emily***
Oplotłam się ramionami i jak najmocniej zacisnęłam palce na ręczniku. Znając moje szczęście, gdybym tego nie zrobiła, to materiał okrywający moje ciało zsunąłby się ze mnie przy pierwszej, lepszej okazji. Drzwi otwierały się wyjątkowo powoli, co niezmiernie mnie irytowało. Czy ty, człowieku, nie umiesz normalnie ich otworzyć? No ile mam czekać? Może mam ci dać instrukcję obsługi "Jak otworzyć drzwi?"?
W końcu wrota się rozwarły, a to co zobaczyłam, przerosło moje wszelkie przewidywania. Szczęka mi opadła tak nisko, że musiałam ją zbierać z podłogi. Z piętra niżej. W domu sąsiadów, który zabrali ze sobą lecąc na Marsa. A kto był moim gościem?
Koń. Moim gościem był koń. No dzień jak, co dzień. Normalka. No przecież każdego w domu odwiedza koń. Oczywiście nie taki prawdziwy, żyjący, tylko ktoś lub coś w przebraniu.
Zwierzę podniosło jedną nogę, potem zaraz drugą i tak powoli przybliżało się do mnie. Szło mu to mozolnie, a gdy w końcu mogłam zobaczyć je w całej okazałości, to moim oczom rzuciła się także torba przywiązana do ogona.
Co w niej mogło być? Czyżby coś dla mnie? Może kolejna niepotrzebna mi do życia pierdoła? Hmm... Co to może być tym razem? Wiem! Napewno przynieśli mi jakiś nowy plakat ze swoimi ryjkami. Tak samo jak wtedy, gdy na moje urodziny dwa lata temu dostałam od matki podobny plakat i poduszkę z mordeczką mojego braciszka. Najwyraźniej nietrafione prezenty są u nas rodzinne. Jedynie tata zawsze idealnie odczytywał moje myśli i dawał mi to, o czym marzyłam. I nie były to tylko te namacalne podarunki. Oprócz tego interesował się mną i okazywał miłość, a to było najlepsze, co mogłam od niego dostać. No, bo czego chcieć od życia więcej? A oczywiście! Pustej szafy, dywanu i drogiego sprzętu, który pewnie zepsuję przy pierwszej okazji, jaka się nadarzy.
Albo wiem! Dadzą mi szalik i rękawiczki. No, bo przecież nienormalnemu człowieczkowi, który dopiero co wyszedł z psychiatryka się to napewno przyda. Mam rację? Jasne, że mam! Nie mam zamiaru wychodzić poza próg "mojego" pokoju nawet do kuchni, a o dworzu nie wspomnę, więc szalik i rękawiczki będą dla mnie niezbędne. Bez nich nie przeżyję! Widzisz, braciszku? Przejrzałam ciebie i twoje prezenty. Wystarczy tylko trochę "logicznego" myślenia i bam! Wiem wszystko. Logicznego myślenia? Co ja mówię? Emily, ty się lepiej w łeb puknij. Czy ty już zapomniałaś, że nie umiesz myśleć? Uważasz, że osiem razy osiem to sześćdziesiąt cztery? Każdy wie, że jest to oczywiście pięćdziesiąt siedem. To tylko ty jesteś takim nieukiem. Tabliczki mnożenia nie znać? Wstyd i hańba, drogie dziecko!
Dlatego z matematyki masz tylko piątkę. Ja na twoim miejscu to bym się swojej matce na oczy nie pokazała. Liaś miał szóstkę! Pewnie w ojca się wdałaś. Z ciebie to już nic nie będzie... Chyba jakoś tak brzmiały twoje słowa. Prawda, mamusiu kochana?
Troszkę za bardzo odpłynęłam. Co się teraz dzieje w realu?
Konik doszedł prawie do połowy pokoju, ale nagle przy kolejnym kroku coś poszło nie tak, zbyt dużo kopyt się poruszyło do przodu i zwierzak upadł z hukiem na ziemię. Parsknęłam niepohamowanym śmiechem, że aż musiałam złapać się za brzuch, ponieważ zaczęłam odczuwać ból. Było to dziwne uczucie, bo od momentu gwałtu ani razu nie pozwoliłam sobie na to. Teraz odczuwałam jakiś wewnętrzny spokój, pozwalający mi na swobodę. Tak mnie to pochłonęło, że spadłam z łóżka i tarzałam się po podłodze, nie mogąc powstrzymać kolejnych, nadciągających fal śmiechu.
- No i co zrobiłeś? To twoja wina, idioto! - usłyszałam męski głos i momentalnie zamilkłam.
To... mężczyzna... jest... ze... mną... w... jednym... pomieszczeniu... Mężczyzna!
Bez zawahania podniosłam się z ziemi i z prędkością światła powróciłam na poprzednie miejsce.
- Moja wina? To ja miałem podnieść nogę, matole, a nie ty - odezwał się drugi głos.
Drugi mężczyzna. W tym przebraniu jest ich dwóch. Strach we mnie narastał, ale... ja znałam ten głos! To był Louis! Kapitana marchewkę rozpoznam wszędzie. Fakt, że nie widziałam go długo, tego nie zmienił.
Nie zmienia to też tego, że jest facetem. Mężczyzna!
- Przestraszyłeś ją, czubie! - wykrzyczał pierwszy.
Jego też poznaję. To Niall. Dwoje moich wujków. A przynajmniej kiedyś. Bo to mężczyźni! A mężczyźni gwałcą!
Chciałam już krzyczeć, cały obraz zanikał, a przed oczami pojawiał się Chris ze swoim uśmieszkiem. Wyciągał do mnie swoje ohydne łapska, a z moich ust wydostał się pierwszy krzyk przerażenia. Zaczęłam przyciskać się do ściany, aby znaleźć się od niego jak najdalej. Miałam jeszcze lekkie prześwity konia, ale z każdą sekundę traciłam go z pola widzenia.
Kręciłam głową na znak protestu i szeptałam ciche błagania, aby zostawił mnie w spokoju. Prawie odczuwałam na sobie jego dotyk, jego oddech.
Gdzieś z tyłu głowy dochodziły do mnie dźwięki otwieranych drzwi, później głos mojego brata wydzierającego się na Louisa i Nialla, który pojawił się w pokoju niewiadomo skąd, ale to nie było dla mnie ważne. Moja uwaga była skupiona na jednej osobie, zbliżającej się do mnie osobie, która wyrządziła mi tyle zła i skrzywdziła mnie jak nikt inny.
- Cześć, Emily! Przynieśliśmy ci prezenty! - usłyszałam sztucznie wysoki i cieniutki głosik. Ewidentnie należał on do Louisa. Zabrzmiał strasznie żałośnie, jakby był jakiś niepełnosprytny albo coś.
Christopher zniknął, las się rozmył, a ja znowu widziałam wyraźnie konia i Liama. Nie wiem jak to się stało, ale wszystko wróciło do normy. W prawdzie nadal odczuwałam lekki niepokój, a w głębi umysłu paliła się czerwona lampka, że to mężczyźni, że powinnam się bać i uciekać, ale... ale byłam spokojna. Otaczał mnie jakiś dziwny spokój. Nie krzyczałam, nie uciekałam. Siedziałam i oczekiwałam na dalszy rozwój wydarzeń. Tak chyba nie powinno być, prawda? Powinnam się ich bać. Uciekać, gdzie pieprz rośnie. Ostatnim razem wystarczył mi sam widok męskiej sylwetki, by to wszystko znowu do mnie wróciło. To wraca jak bumerang... a raczej wracało. Obecnie Christophera, nigdzie nie było. Wylegiwałam się na wyrku w pokoju marzeń, kawałek dalej stała grupka mężczyzn, a na mnie nie robiło to większego wrażenia. I to wszystko przez ten piskliwy głosik? Dlatego, że nie przypominał Chrisa, ani niczego związanego z nim? Jestem bardziej popieprzona niż mi się wydawało.
Zwierzę powoli się do mnie zbliżało, a ja nawet lekko się uśmiechnęłam, gdy koń ponownie się potknął. Futrzak odwrócił się do mnie tyłem i zaczął śmiesznie kręcić tyłkiem. Chcieli, tym sposobem zdjąć torbę z ogona, ale "dzikie densy" nie przynosiły rezultatów. Było mi ich żal, dlatego chciałam im pomóc i skrócić męki, ale to komicznie wyglądało, więc postanowiłam się trochę nad nimi poznęcać. Taka jestem zła. Buahahaha.
Podśmiewywałam się po cichu z chłopaków, a Liam bacznie mnie obserwując, ruszył się z miejsca. Każdy krok stawiał niepewnie, martwiąc się, że mogłabym wpaść w panikę. Tymczasem ja nadal nic sobie z tego nie robiłam. Spoglądałam jedynie raz na dwóch głupków męczących się z workiem, a raz na brata podążającego w moją stronę. Nie wzbudzał we mnie strachu jak przy poprzednim spotkaniu. Sama nie wiedziałam, dlaczego tak było. A odpowiedzi na to pytanie nikt poza mną nie mógł udzielić.
Payne ulitował się nad przyjaciółmi i złapał torbę w swoją dłoń. Kiedy był już tak blisko mnie, ogarnął mnie lekki niepokój, a w głowie słyszałam tylko uciekaj, uciekaj, uciekaj.
Chłopak spuścił wzrok i wysunął dłoń w moim kierunku.
- To dla ciebie - powiedział Liam również zniekształconym głosem, co poprzednio uczynił jego przyjaciel. Zabrzmiał jeszcze bardziej żałośnie, czego nie mogłam przepuścić i po raz kolejny wybuchnęłam gardłowym śmiechem. Louis i Niall rzecz jasna mi zawtórowali. - Wybierała Eleanor - dopowiedział szybko już w zwykły sposób i uciekł z pomieszczenia, co najmniej jakby się tu paliło.
Pozostała część One Direction również opuściła "moje" królestwo, a ja przez długi czas po ich wyjściu nie mogłam pohamować śmiechu, który mną wstrząsał.
Mój brat, który nie jest poważny, to nie mój brat. Od zawsze był idealnym chłopcem, znającym perfekcyjnie zasady dobrego zachowania. Nie poznałam go od tej strony, dlatego było to fajnym doświadczeniem. Cieszyłabym się, gdyby częściej był taki wyluzowany. Może wtedy zrodziłaby się między nami ta cała "rodzinna miłość", o której wszyscy tyle nawijają.
Rozmyślając o tym, przypomniałam sobie mój cytat życiowy:
"Ludzie mówią, że bez miłości nie da się żyć. Moim zdaniem tlen jest ważniejszy."
Piękne. I to jakie prawdziwe. Właśnie za to cię kocham, doktorze House! Ty to mnie, chłopie, rozumiesz. Pjona! Gdyby tylko nie był facetem, to byłby idealny. Byłoby super, gdyby mnie leczył... A gdybym tak zjadła kawałek dywanu to może trafiłabym do szpitala, w którym on pracuje? Przynajmniej na coś, by mi się to durne cholerstwo przydało. Jednak mój braciszek nie jest taki głupiutki, jak myślałam. Punkt dla Liama! No, bo przecież doktor House jest prawdziwy. On naprawdę żyje i naprawdę leczy. Ja to wiem. Tak jest naprawdę! Mówię wam, niedowiarki! Ja go kiedyś spotkam! Wyleczy mnie, jak zjem ten gówniany dywan!
Ciekawe co jest w tej torbie... Trzeba to sprawdzić! Złapałam za pakunek i wysypałam całą zawartość na pościel. Dostałam - uwaga, uwaga, panie i panowie, matoły i debile - ubrania. Dwie piżamy - Jedna to pastelowa koszulka ozdobiona w małe naszywki lodów z krótkim rękawkiem, a do tego szorty w takim samym wzorze. Za to druga okazała się czarną koszulą nocną. W prezencie znalazło się także kilka T-shirtów, czarne legginsy, para dżinsów, bielizna i trzy dresy w różnych kolorach - czarne, szare i pastelowe.
Początkowo się pomyliłam. Przyznaję. Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina... Stroje trafiły dokładnie w mój gust. I zdecydowanie się nie zmarnują, i bardzo przydadzą. Gdzieś pomiędzy tymi rzeczami, powtykane były również najważniejsze przybory kosmetyczne.
Emily, tak tylko ci przypomnę, że ciągle siedzisz goła w ręczniku. A w sumie co z tego? Jestem goła i wesoła. Jupi jupi ja!
Jednak grzechem byłoby nie skorzystać z tyłu nowych nabytków, więc ubrałam na siebie czarną, gładką bieliznę i również czarne dresy. Będę teraz postrachem na dzielni. He he he.
Nudyy... Co ja bym mogła porobić? A no tak! Oczywiście! Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem, dziewięć...
- To idę - rzuciła na odchodne Danielle.
W końcu wrota się rozwarły, a to co zobaczyłam, przerosło moje wszelkie przewidywania. Szczęka mi opadła tak nisko, że musiałam ją zbierać z podłogi. Z piętra niżej. W domu sąsiadów, który zabrali ze sobą lecąc na Marsa. A kto był moim gościem?
Koń. Moim gościem był koń. No dzień jak, co dzień. Normalka. No przecież każdego w domu odwiedza koń. Oczywiście nie taki prawdziwy, żyjący, tylko ktoś lub coś w przebraniu.
Zwierzę podniosło jedną nogę, potem zaraz drugą i tak powoli przybliżało się do mnie. Szło mu to mozolnie, a gdy w końcu mogłam zobaczyć je w całej okazałości, to moim oczom rzuciła się także torba przywiązana do ogona.
Co w niej mogło być? Czyżby coś dla mnie? Może kolejna niepotrzebna mi do życia pierdoła? Hmm... Co to może być tym razem? Wiem! Napewno przynieśli mi jakiś nowy plakat ze swoimi ryjkami. Tak samo jak wtedy, gdy na moje urodziny dwa lata temu dostałam od matki podobny plakat i poduszkę z mordeczką mojego braciszka. Najwyraźniej nietrafione prezenty są u nas rodzinne. Jedynie tata zawsze idealnie odczytywał moje myśli i dawał mi to, o czym marzyłam. I nie były to tylko te namacalne podarunki. Oprócz tego interesował się mną i okazywał miłość, a to było najlepsze, co mogłam od niego dostać. No, bo czego chcieć od życia więcej? A oczywiście! Pustej szafy, dywanu i drogiego sprzętu, który pewnie zepsuję przy pierwszej okazji, jaka się nadarzy.
Albo wiem! Dadzą mi szalik i rękawiczki. No, bo przecież nienormalnemu człowieczkowi, który dopiero co wyszedł z psychiatryka się to napewno przyda. Mam rację? Jasne, że mam! Nie mam zamiaru wychodzić poza próg "mojego" pokoju nawet do kuchni, a o dworzu nie wspomnę, więc szalik i rękawiczki będą dla mnie niezbędne. Bez nich nie przeżyję! Widzisz, braciszku? Przejrzałam ciebie i twoje prezenty. Wystarczy tylko trochę "logicznego" myślenia i bam! Wiem wszystko. Logicznego myślenia? Co ja mówię? Emily, ty się lepiej w łeb puknij. Czy ty już zapomniałaś, że nie umiesz myśleć? Uważasz, że osiem razy osiem to sześćdziesiąt cztery? Każdy wie, że jest to oczywiście pięćdziesiąt siedem. To tylko ty jesteś takim nieukiem. Tabliczki mnożenia nie znać? Wstyd i hańba, drogie dziecko!
Dlatego z matematyki masz tylko piątkę. Ja na twoim miejscu to bym się swojej matce na oczy nie pokazała. Liaś miał szóstkę! Pewnie w ojca się wdałaś. Z ciebie to już nic nie będzie... Chyba jakoś tak brzmiały twoje słowa. Prawda, mamusiu kochana?
Troszkę za bardzo odpłynęłam. Co się teraz dzieje w realu?
Konik doszedł prawie do połowy pokoju, ale nagle przy kolejnym kroku coś poszło nie tak, zbyt dużo kopyt się poruszyło do przodu i zwierzak upadł z hukiem na ziemię. Parsknęłam niepohamowanym śmiechem, że aż musiałam złapać się za brzuch, ponieważ zaczęłam odczuwać ból. Było to dziwne uczucie, bo od momentu gwałtu ani razu nie pozwoliłam sobie na to. Teraz odczuwałam jakiś wewnętrzny spokój, pozwalający mi na swobodę. Tak mnie to pochłonęło, że spadłam z łóżka i tarzałam się po podłodze, nie mogąc powstrzymać kolejnych, nadciągających fal śmiechu.
- No i co zrobiłeś? To twoja wina, idioto! - usłyszałam męski głos i momentalnie zamilkłam.
To... mężczyzna... jest... ze... mną... w... jednym... pomieszczeniu... Mężczyzna!
Bez zawahania podniosłam się z ziemi i z prędkością światła powróciłam na poprzednie miejsce.
- Moja wina? To ja miałem podnieść nogę, matole, a nie ty - odezwał się drugi głos.
Drugi mężczyzna. W tym przebraniu jest ich dwóch. Strach we mnie narastał, ale... ja znałam ten głos! To był Louis! Kapitana marchewkę rozpoznam wszędzie. Fakt, że nie widziałam go długo, tego nie zmienił.
Nie zmienia to też tego, że jest facetem. Mężczyzna!
- Przestraszyłeś ją, czubie! - wykrzyczał pierwszy.
Jego też poznaję. To Niall. Dwoje moich wujków. A przynajmniej kiedyś. Bo to mężczyźni! A mężczyźni gwałcą!
Chciałam już krzyczeć, cały obraz zanikał, a przed oczami pojawiał się Chris ze swoim uśmieszkiem. Wyciągał do mnie swoje ohydne łapska, a z moich ust wydostał się pierwszy krzyk przerażenia. Zaczęłam przyciskać się do ściany, aby znaleźć się od niego jak najdalej. Miałam jeszcze lekkie prześwity konia, ale z każdą sekundę traciłam go z pola widzenia.
Kręciłam głową na znak protestu i szeptałam ciche błagania, aby zostawił mnie w spokoju. Prawie odczuwałam na sobie jego dotyk, jego oddech.
Gdzieś z tyłu głowy dochodziły do mnie dźwięki otwieranych drzwi, później głos mojego brata wydzierającego się na Louisa i Nialla, który pojawił się w pokoju niewiadomo skąd, ale to nie było dla mnie ważne. Moja uwaga była skupiona na jednej osobie, zbliżającej się do mnie osobie, która wyrządziła mi tyle zła i skrzywdziła mnie jak nikt inny.
- Cześć, Emily! Przynieśliśmy ci prezenty! - usłyszałam sztucznie wysoki i cieniutki głosik. Ewidentnie należał on do Louisa. Zabrzmiał strasznie żałośnie, jakby był jakiś niepełnosprytny albo coś.
Christopher zniknął, las się rozmył, a ja znowu widziałam wyraźnie konia i Liama. Nie wiem jak to się stało, ale wszystko wróciło do normy. W prawdzie nadal odczuwałam lekki niepokój, a w głębi umysłu paliła się czerwona lampka, że to mężczyźni, że powinnam się bać i uciekać, ale... ale byłam spokojna. Otaczał mnie jakiś dziwny spokój. Nie krzyczałam, nie uciekałam. Siedziałam i oczekiwałam na dalszy rozwój wydarzeń. Tak chyba nie powinno być, prawda? Powinnam się ich bać. Uciekać, gdzie pieprz rośnie. Ostatnim razem wystarczył mi sam widok męskiej sylwetki, by to wszystko znowu do mnie wróciło. To wraca jak bumerang... a raczej wracało. Obecnie Christophera, nigdzie nie było. Wylegiwałam się na wyrku w pokoju marzeń, kawałek dalej stała grupka mężczyzn, a na mnie nie robiło to większego wrażenia. I to wszystko przez ten piskliwy głosik? Dlatego, że nie przypominał Chrisa, ani niczego związanego z nim? Jestem bardziej popieprzona niż mi się wydawało.
Zwierzę powoli się do mnie zbliżało, a ja nawet lekko się uśmiechnęłam, gdy koń ponownie się potknął. Futrzak odwrócił się do mnie tyłem i zaczął śmiesznie kręcić tyłkiem. Chcieli, tym sposobem zdjąć torbę z ogona, ale "dzikie densy" nie przynosiły rezultatów. Było mi ich żal, dlatego chciałam im pomóc i skrócić męki, ale to komicznie wyglądało, więc postanowiłam się trochę nad nimi poznęcać. Taka jestem zła. Buahahaha.
Podśmiewywałam się po cichu z chłopaków, a Liam bacznie mnie obserwując, ruszył się z miejsca. Każdy krok stawiał niepewnie, martwiąc się, że mogłabym wpaść w panikę. Tymczasem ja nadal nic sobie z tego nie robiłam. Spoglądałam jedynie raz na dwóch głupków męczących się z workiem, a raz na brata podążającego w moją stronę. Nie wzbudzał we mnie strachu jak przy poprzednim spotkaniu. Sama nie wiedziałam, dlaczego tak było. A odpowiedzi na to pytanie nikt poza mną nie mógł udzielić.
Payne ulitował się nad przyjaciółmi i złapał torbę w swoją dłoń. Kiedy był już tak blisko mnie, ogarnął mnie lekki niepokój, a w głowie słyszałam tylko uciekaj, uciekaj, uciekaj.
Chłopak spuścił wzrok i wysunął dłoń w moim kierunku.
- To dla ciebie - powiedział Liam również zniekształconym głosem, co poprzednio uczynił jego przyjaciel. Zabrzmiał jeszcze bardziej żałośnie, czego nie mogłam przepuścić i po raz kolejny wybuchnęłam gardłowym śmiechem. Louis i Niall rzecz jasna mi zawtórowali. - Wybierała Eleanor - dopowiedział szybko już w zwykły sposób i uciekł z pomieszczenia, co najmniej jakby się tu paliło.
Pozostała część One Direction również opuściła "moje" królestwo, a ja przez długi czas po ich wyjściu nie mogłam pohamować śmiechu, który mną wstrząsał.
Mój brat, który nie jest poważny, to nie mój brat. Od zawsze był idealnym chłopcem, znającym perfekcyjnie zasady dobrego zachowania. Nie poznałam go od tej strony, dlatego było to fajnym doświadczeniem. Cieszyłabym się, gdyby częściej był taki wyluzowany. Może wtedy zrodziłaby się między nami ta cała "rodzinna miłość", o której wszyscy tyle nawijają.
Rozmyślając o tym, przypomniałam sobie mój cytat życiowy:
"Ludzie mówią, że bez miłości nie da się żyć. Moim zdaniem tlen jest ważniejszy."
Piękne. I to jakie prawdziwe. Właśnie za to cię kocham, doktorze House! Ty to mnie, chłopie, rozumiesz. Pjona! Gdyby tylko nie był facetem, to byłby idealny. Byłoby super, gdyby mnie leczył... A gdybym tak zjadła kawałek dywanu to może trafiłabym do szpitala, w którym on pracuje? Przynajmniej na coś, by mi się to durne cholerstwo przydało. Jednak mój braciszek nie jest taki głupiutki, jak myślałam. Punkt dla Liama! No, bo przecież doktor House jest prawdziwy. On naprawdę żyje i naprawdę leczy. Ja to wiem. Tak jest naprawdę! Mówię wam, niedowiarki! Ja go kiedyś spotkam! Wyleczy mnie, jak zjem ten gówniany dywan!
Ciekawe co jest w tej torbie... Trzeba to sprawdzić! Złapałam za pakunek i wysypałam całą zawartość na pościel. Dostałam - uwaga, uwaga, panie i panowie, matoły i debile - ubrania. Dwie piżamy - Jedna to pastelowa koszulka ozdobiona w małe naszywki lodów z krótkim rękawkiem, a do tego szorty w takim samym wzorze. Za to druga okazała się czarną koszulą nocną. W prezencie znalazło się także kilka T-shirtów, czarne legginsy, para dżinsów, bielizna i trzy dresy w różnych kolorach - czarne, szare i pastelowe.
Początkowo się pomyliłam. Przyznaję. Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina... Stroje trafiły dokładnie w mój gust. I zdecydowanie się nie zmarnują, i bardzo przydadzą. Gdzieś pomiędzy tymi rzeczami, powtykane były również najważniejsze przybory kosmetyczne.
Emily, tak tylko ci przypomnę, że ciągle siedzisz goła w ręczniku. A w sumie co z tego? Jestem goła i wesoła. Jupi jupi ja!
Jednak grzechem byłoby nie skorzystać z tyłu nowych nabytków, więc ubrałam na siebie czarną, gładką bieliznę i również czarne dresy. Będę teraz postrachem na dzielni. He he he.
Nudyy... Co ja bym mogła porobić? A no tak! Oczywiście! Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem, dziewięć...
***3 godziny wcześniej, Niall***
- To idę - rzuciła na odchodne Danielle.
- Zaczekaj! - krzyknąłem.
- Co jest, Niall? - zapytała brunetka, wracając się spowrotem do kuchni.
- Dlaczego tylko tobie wolno widywać się z Emily? - zadałem pytanie z wyrzutem.
- No, bo tak ustaliliśmy, prawda? Najlepiej dla Emily, jeżeli będzie ją odwiedzać jedna, ta sama osoba, żeby się przyzwyczaiła. Później stopniowo będziemy zwiększać ilość ludzi. Nie pamiętasz?
- Ale ja może też bym chciał się z nią zobaczyć? Nie pomyśleliście o tym? Hę? - Dalej ciągnąłem. Nic to nie zmieni, ale warto próbować.
- Niall, my chcemy jej pomóc, a nie pogarszać jej stan. Przecież dobrze wiesz, jak Emily reaguje na płeć przeciwną - wciął się daddy.
- A kto powiedział, że musi odwiedzać ją płeć przeciwna, co? - kontynuowałem.
- No, bo właśnie powiedziałeś, że to ty chciałbyś iść ją odwiedzić, pacanie - dołączył Harry, dokładnie podkreślając słowo "ty". - No chyba, że o czymś nie wiemy i wcale nie jesteś mężczyzną.
- A może nie jest i co z tego? A może jest kobietą? Szanuj kolegę... lub koleżankę, zależy kim on, ona, ono jest - bronił mnie Lou. Na ciebie zawsze można liczyć, przyjacielu. - A poza tym ja również chciałbym odwiedzić Emily. To w końcu mój mały króliczek!
- Właśnie! - dodałem.
- Czyli jesteś kobietą? - zapytał Hazza, zabawnie poruszając brwiami.
- Owszem jest - odpowiedział za mnie Louis.
- Nie, nie jestem. Co nie zmienia faktu, że możemy spotkać się z Emily, nie będąc płcią przeciwną. - Ja kobietą? Puknij się w łeb, Lou. Co z ciebie za przyjaciel?
- Czyli to Emily jest mężczyzną? - wydedukował loczek.
- A podobno to tylko ja i Louis jesteśmy debilami. Po prostu nie pójdziemy jako my - powiedziałem.
- A jako kto niby? Ty pójdziesz jako Louis, a Louis jako ty? Uważasz, że to cokolwiek zmieni? Emily i tak wpadnie w szał - drążył Harry.
- Nie, oczywiście, że nie...
- Nie jesteśmy tacy głupi - dokończył za mnie Tomlinson.
- No jasne, że nie. Jak możesz ich tak obrażać, Harry? Wstydziłbyś się. - Payne udawał wielkie oburzenie, naśmiewając się ze mnie. Ja wam jeszcze pokażę! - Niall pójdzie jako Niall, a Louis jako Louis. Nie wpadłeś na to?
- Wy to jednak tępi jesteście - skomentowałem, a Harry wygiął wargi na znak niezadowolenia. - Pamiętacie strój, który nosiłem razem z Zaynem na urodzinach Louisa?
- Strój konia? - dopytał Li.
- Dokładnie ten. Razem z Louisem go na siebie założymy i zaniesiemy maleństwu ubranka. Nie będziemy mężczyznami, więc się nas nie przestraszy.
- No wy chyba zwariowal... - zaczęła Dan, ale jej chłopak nie pozwolił jej skończyć.
- To się może udać. Dobra, zgadzam się, ale jeżeli cokolwiek pójdzie niezgodnie z planem, a stan mojej siostry się pogorszy, to was uduszę, zrozumiano?
- Zrozumiano! - zasalutowałem wraz z chodzącą marchewką. Jak najprędzej pobiegliśmy odszukać w garażu kostiumu, przyodzialiśmy go i wyruszyliśmy na przygodę. To było nasze być albo nie być. Bo z tym uduszeniem to niestety daddy nie żartował.
Właśnie wyszedłem z pokoju siostry i czym prędzej pobiegłem do salonu, gdzie zostawiłem całą resztę przyjaciół. Zwolniłem dopiero, gdy znalazłem się obok Danielle. Delikatnie ją podniosłem, aby usadowić się na fotelu, na którym siedziała i ponownie położyć ją sobie na kolanach. Objąłem ją szczelnie ramionami i wtuliłem głowę w szparę pomiędzy szyją a brodą dziewczyny. W tym momencie było to dla mnie najlepsze miejsce, gdzie czułem się w pełni bezpiecznie. Zabrzmiałem tak strasznie żałośnie i było mi głupio. Może to bzdeta, ale i tak się tego wstydziłem.
Do pomieszczenia wpadli roześmiani idioci, każdy w połowie ubrany w strój konia. Wyglądali jak debile, no ale... przecież nimi byli, prawda? Debilami, którzy są dla mnie jak najważniejsza rodzina. Za to właśnie ich kochałem. Przy nich nie byłem takim sztywniakiem, za jakiego mają mnie niektórzy. Mogłem się wyluzować i zapomnieć o wszystkim. Znali mnie prawdziwego. I akceptowali mnie prawdziwego.
- I jak poszło, chłopaki? - zagadnęła El.
- Świetnie - pisnął Nialler, naśladując mnie z przed chwili.
- Liamowi udało się rozśmieszyć Emily - dalej parodiował mnie Lou. - Nie na co się dziwić. To nawet koń by się uśmiał.
- To już nie jest śmieszne - naburmuszyłem się i mocniej przytuliłem do Dan.
- No już nie obrażaj się, stary. - Blondyn podszedł do mnie i poklepał po ramieniu. - Louis za pierwszym razem zabrzmiał dokładnie tak samo.
- Ej!
- Dobra, opowiadajcie nawet najmniejsze szczegół...
Przerwał nam dźwięk dzwoniącego telefonu. Jak się okazało mojego. Wyciągnąłem go z kieszeni i spojrzałem na wyświetlacz, a mina momentalnie mi zrzedła. Tylko nie to... Mamy nareszcie wolne! Chcę spokoju!
- Co jest, skarbie? - Danielle zauważyła mój zepsuty humor. - Kto dzwoni?
———————————————————
Witajcie, moi drodzy czytelnicy! :)
Nareszcie wolne.
A tutaj znowu nudno i krótko, ale starałam się. Obiecuję, że wkrótce jakoś wam to wynagrodzę.
Dzisiaj kolejna zagadka. Kto może dzwonić do Liama? Jak myślicie?
Takiego gościa napewno nikt się nie spodziewał. Podobał się wam taki obrót sprawy? A reakcja Emily? Czekam na wasze opinie!
Przeczytałeś? Zostaw po sobie jakiś ślad! To bardzo motywuje :)
Do napisania w przyszły piątek.
Miłego tygodnia 💋
- Co jest, Niall? - zapytała brunetka, wracając się spowrotem do kuchni.
- Dlaczego tylko tobie wolno widywać się z Emily? - zadałem pytanie z wyrzutem.
- No, bo tak ustaliliśmy, prawda? Najlepiej dla Emily, jeżeli będzie ją odwiedzać jedna, ta sama osoba, żeby się przyzwyczaiła. Później stopniowo będziemy zwiększać ilość ludzi. Nie pamiętasz?
- Ale ja może też bym chciał się z nią zobaczyć? Nie pomyśleliście o tym? Hę? - Dalej ciągnąłem. Nic to nie zmieni, ale warto próbować.
- Niall, my chcemy jej pomóc, a nie pogarszać jej stan. Przecież dobrze wiesz, jak Emily reaguje na płeć przeciwną - wciął się daddy.
- A kto powiedział, że musi odwiedzać ją płeć przeciwna, co? - kontynuowałem.
- No, bo właśnie powiedziałeś, że to ty chciałbyś iść ją odwiedzić, pacanie - dołączył Harry, dokładnie podkreślając słowo "ty". - No chyba, że o czymś nie wiemy i wcale nie jesteś mężczyzną.
- A może nie jest i co z tego? A może jest kobietą? Szanuj kolegę... lub koleżankę, zależy kim on, ona, ono jest - bronił mnie Lou. Na ciebie zawsze można liczyć, przyjacielu. - A poza tym ja również chciałbym odwiedzić Emily. To w końcu mój mały króliczek!
- Właśnie! - dodałem.
- Czyli jesteś kobietą? - zapytał Hazza, zabawnie poruszając brwiami.
- Owszem jest - odpowiedział za mnie Louis.
- Nie, nie jestem. Co nie zmienia faktu, że możemy spotkać się z Emily, nie będąc płcią przeciwną. - Ja kobietą? Puknij się w łeb, Lou. Co z ciebie za przyjaciel?
- Czyli to Emily jest mężczyzną? - wydedukował loczek.
- A podobno to tylko ja i Louis jesteśmy debilami. Po prostu nie pójdziemy jako my - powiedziałem.
- A jako kto niby? Ty pójdziesz jako Louis, a Louis jako ty? Uważasz, że to cokolwiek zmieni? Emily i tak wpadnie w szał - drążył Harry.
- Nie, oczywiście, że nie...
- Nie jesteśmy tacy głupi - dokończył za mnie Tomlinson.
- No jasne, że nie. Jak możesz ich tak obrażać, Harry? Wstydziłbyś się. - Payne udawał wielkie oburzenie, naśmiewając się ze mnie. Ja wam jeszcze pokażę! - Niall pójdzie jako Niall, a Louis jako Louis. Nie wpadłeś na to?
- Wy to jednak tępi jesteście - skomentowałem, a Harry wygiął wargi na znak niezadowolenia. - Pamiętacie strój, który nosiłem razem z Zaynem na urodzinach Louisa?
- Strój konia? - dopytał Li.
- Dokładnie ten. Razem z Louisem go na siebie założymy i zaniesiemy maleństwu ubranka. Nie będziemy mężczyznami, więc się nas nie przestraszy.
- No wy chyba zwariowal... - zaczęła Dan, ale jej chłopak nie pozwolił jej skończyć.
- To się może udać. Dobra, zgadzam się, ale jeżeli cokolwiek pójdzie niezgodnie z planem, a stan mojej siostry się pogorszy, to was uduszę, zrozumiano?
- Zrozumiano! - zasalutowałem wraz z chodzącą marchewką. Jak najprędzej pobiegliśmy odszukać w garażu kostiumu, przyodzialiśmy go i wyruszyliśmy na przygodę. To było nasze być albo nie być. Bo z tym uduszeniem to niestety daddy nie żartował.
***3 godziny później, Liam***
Właśnie wyszedłem z pokoju siostry i czym prędzej pobiegłem do salonu, gdzie zostawiłem całą resztę przyjaciół. Zwolniłem dopiero, gdy znalazłem się obok Danielle. Delikatnie ją podniosłem, aby usadowić się na fotelu, na którym siedziała i ponownie położyć ją sobie na kolanach. Objąłem ją szczelnie ramionami i wtuliłem głowę w szparę pomiędzy szyją a brodą dziewczyny. W tym momencie było to dla mnie najlepsze miejsce, gdzie czułem się w pełni bezpiecznie. Zabrzmiałem tak strasznie żałośnie i było mi głupio. Może to bzdeta, ale i tak się tego wstydziłem.
Do pomieszczenia wpadli roześmiani idioci, każdy w połowie ubrany w strój konia. Wyglądali jak debile, no ale... przecież nimi byli, prawda? Debilami, którzy są dla mnie jak najważniejsza rodzina. Za to właśnie ich kochałem. Przy nich nie byłem takim sztywniakiem, za jakiego mają mnie niektórzy. Mogłem się wyluzować i zapomnieć o wszystkim. Znali mnie prawdziwego. I akceptowali mnie prawdziwego.
- I jak poszło, chłopaki? - zagadnęła El.
- Świetnie - pisnął Nialler, naśladując mnie z przed chwili.
- Liamowi udało się rozśmieszyć Emily - dalej parodiował mnie Lou. - Nie na co się dziwić. To nawet koń by się uśmiał.
- To już nie jest śmieszne - naburmuszyłem się i mocniej przytuliłem do Dan.
- No już nie obrażaj się, stary. - Blondyn podszedł do mnie i poklepał po ramieniu. - Louis za pierwszym razem zabrzmiał dokładnie tak samo.
- Ej!
- Dobra, opowiadajcie nawet najmniejsze szczegół...
Przerwał nam dźwięk dzwoniącego telefonu. Jak się okazało mojego. Wyciągnąłem go z kieszeni i spojrzałem na wyświetlacz, a mina momentalnie mi zrzedła. Tylko nie to... Mamy nareszcie wolne! Chcę spokoju!
- Co jest, skarbie? - Danielle zauważyła mój zepsuty humor. - Kto dzwoni?
———————————————————
Witajcie, moi drodzy czytelnicy! :)
Nareszcie wolne.
A tutaj znowu nudno i krótko, ale starałam się. Obiecuję, że wkrótce jakoś wam to wynagrodzę.
Dzisiaj kolejna zagadka. Kto może dzwonić do Liama? Jak myślicie?
Takiego gościa napewno nikt się nie spodziewał. Podobał się wam taki obrót sprawy? A reakcja Emily? Czekam na wasze opinie!
Przeczytałeś? Zostaw po sobie jakiś ślad! To bardzo motywuje :)
Do napisania w przyszły piątek.
Miłego tygodnia 💋