piątek, 30 marca 2018

Rozdział 8

***Emily***

Oplotłam się ramionami i jak najmocniej zacisnęłam palce na ręczniku. Znając moje szczęście, gdybym tego nie zrobiła, to materiał okrywający moje ciało zsunąłby się ze mnie przy pierwszej, lepszej okazji. Drzwi otwierały się wyjątkowo powoli, co niezmiernie mnie irytowało. Czy ty, człowieku, nie umiesz normalnie ich otworzyć? No ile mam czekać? Może mam ci dać instrukcję obsługi "Jak otworzyć drzwi?"?
W końcu wrota się rozwarły, a to co zobaczyłam, przerosło moje wszelkie przewidywania. Szczęka mi opadła tak nisko, że musiałam ją zbierać z podłogi. Z piętra niżej. W domu sąsiadów, który zabrali ze sobą lecąc na Marsa. A kto był moim gościem?
Koń. Moim gościem był koń.  No dzień jak, co dzień. Normalka. No przecież każdego w domu odwiedza koń. Oczywiście nie taki prawdziwy, żyjący, tylko ktoś lub coś w przebraniu.
Zwierzę podniosło jedną nogę, potem zaraz drugą i tak powoli przybliżało się do mnie. Szło mu to mozolnie, a gdy w końcu mogłam zobaczyć je w całej okazałości, to moim oczom rzuciła się także torba przywiązana do ogona.
Co w niej mogło być? Czyżby coś dla mnie? Może kolejna niepotrzebna mi do życia pierdoła? Hmm... Co to może być tym razem? Wiem! Napewno przynieśli mi jakiś nowy plakat ze swoimi ryjkami. Tak samo jak wtedy, gdy na moje urodziny dwa lata temu dostałam od matki podobny plakat i poduszkę z mordeczką mojego braciszka. Najwyraźniej nietrafione prezenty są u nas rodzinne. Jedynie tata zawsze idealnie odczytywał moje myśli i dawał mi to, o czym marzyłam. I nie były to tylko te namacalne podarunki. Oprócz tego interesował się mną i okazywał miłość, a to było najlepsze, co mogłam od niego dostać. No, bo czego chcieć od życia więcej? A oczywiście! Pustej szafy, dywanu i drogiego sprzętu, który pewnie zepsuję przy pierwszej okazji, jaka się nadarzy.
Albo wiem! Dadzą mi szalik i rękawiczki. No, bo przecież nienormalnemu człowieczkowi, który dopiero co wyszedł z psychiatryka się to napewno przyda. Mam rację? Jasne, że mam!  Nie mam zamiaru wychodzić poza próg "mojego" pokoju nawet do kuchni, a o dworzu nie wspomnę, więc szalik i rękawiczki będą dla mnie niezbędne. Bez nich nie przeżyję! Widzisz, braciszku? Przejrzałam ciebie i twoje prezenty. Wystarczy tylko trochę "logicznego" myślenia i bam! Wiem wszystko. Logicznego myślenia? Co ja mówię? Emily, ty się lepiej w łeb puknij. Czy ty już zapomniałaś, że nie umiesz myśleć? Uważasz, że osiem razy osiem to sześćdziesiąt cztery? Każdy wie, że jest to oczywiście pięćdziesiąt siedem. To tylko ty jesteś takim nieukiem. Tabliczki mnożenia nie znać? Wstyd i hańba, drogie dziecko!
Dlatego z matematyki masz tylko piątkę. Ja na twoim miejscu to bym się swojej matce na oczy nie pokazała. Liaś miał szóstkę! Pewnie w ojca się wdałaś. Z ciebie to już nic nie będzie... Chyba jakoś tak brzmiały twoje słowa. Prawda, mamusiu kochana?
Troszkę za bardzo odpłynęłam. Co się teraz dzieje w realu?
Konik doszedł prawie do połowy pokoju, ale nagle przy kolejnym kroku coś poszło nie tak, zbyt dużo kopyt się poruszyło do przodu i zwierzak upadł z hukiem na ziemię. Parsknęłam niepohamowanym śmiechem, że aż musiałam złapać się za brzuch, ponieważ zaczęłam odczuwać ból. Było to dziwne uczucie, bo od momentu gwałtu ani razu nie pozwoliłam sobie na to. Teraz odczuwałam jakiś wewnętrzny spokój, pozwalający mi na swobodę. Tak mnie to pochłonęło, że spadłam z łóżka i tarzałam się po podłodze, nie mogąc powstrzymać kolejnych, nadciągających fal śmiechu.
- No i co zrobiłeś? To twoja wina, idioto! - usłyszałam męski głos i momentalnie zamilkłam.
To... mężczyzna... jest... ze... mną... w... jednym... pomieszczeniu... Mężczyzna!
Bez zawahania podniosłam się z ziemi i z prędkością światła powróciłam na poprzednie miejsce.
- Moja wina? To ja miałem podnieść nogę, matole, a nie ty - odezwał się drugi głos.
Drugi mężczyzna. W tym przebraniu jest ich dwóch. Strach we mnie narastał, ale... ja znałam ten głos! To był Louis! Kapitana marchewkę rozpoznam wszędzie. Fakt, że nie widziałam go długo, tego nie zmienił.
Nie zmienia to też tego, że jest facetem. Mężczyzna!
- Przestraszyłeś ją, czubie! - wykrzyczał pierwszy.
Jego też poznaję. To Niall. Dwoje moich wujków. A przynajmniej kiedyś. Bo to mężczyźni! A mężczyźni gwałcą!
Chciałam już krzyczeć, cały obraz zanikał, a przed oczami pojawiał się Chris ze swoim uśmieszkiem. Wyciągał do mnie swoje ohydne łapska, a z moich ust wydostał się pierwszy krzyk przerażenia. Zaczęłam przyciskać się do ściany, aby znaleźć się od niego jak najdalej. Miałam jeszcze lekkie prześwity konia, ale z każdą sekundę traciłam go z pola widzenia.
Kręciłam głową na znak protestu i szeptałam ciche błagania, aby zostawił mnie w spokoju. Prawie odczuwałam na sobie jego dotyk, jego oddech.
Gdzieś z tyłu głowy dochodziły do mnie dźwięki otwieranych drzwi, później głos mojego brata wydzierającego się na Louisa i Nialla, który pojawił się w pokoju niewiadomo skąd, ale to nie było dla mnie ważne. Moja uwaga była skupiona na jednej osobie, zbliżającej się do mnie osobie, która wyrządziła mi tyle zła i skrzywdziła mnie jak nikt inny.
- Cześć, Emily! Przynieśliśmy ci prezenty! - usłyszałam sztucznie wysoki i cieniutki głosik. Ewidentnie należał on do Louisa. Zabrzmiał strasznie żałośnie, jakby był jakiś niepełnosprytny albo coś.
Christopher zniknął, las się rozmył, a ja znowu widziałam wyraźnie konia i Liama. Nie wiem jak to się stało, ale wszystko wróciło do normy. W prawdzie nadal odczuwałam lekki niepokój, a w głębi umysłu paliła się czerwona lampka, że to mężczyźni, że powinnam się bać i uciekać, ale... ale byłam spokojna. Otaczał mnie jakiś dziwny spokój. Nie krzyczałam, nie uciekałam. Siedziałam i oczekiwałam na dalszy rozwój wydarzeń. Tak chyba nie powinno być, prawda? Powinnam się ich bać. Uciekać, gdzie pieprz rośnie. Ostatnim razem wystarczył mi sam widok męskiej sylwetki, by to wszystko znowu do mnie wróciło. To wraca jak bumerang... a raczej wracało. Obecnie Christophera, nigdzie nie było. Wylegiwałam się na wyrku w pokoju marzeń,  kawałek dalej stała grupka mężczyzn, a na mnie nie robiło to większego wrażenia. I to wszystko przez ten piskliwy głosik? Dlatego, że nie przypominał Chrisa, ani niczego związanego z nim? Jestem bardziej popieprzona niż mi się wydawało.
Zwierzę powoli się do mnie zbliżało, a ja nawet lekko się uśmiechnęłam, gdy koń ponownie się potknął. Futrzak odwrócił się do mnie tyłem i zaczął śmiesznie kręcić tyłkiem. Chcieli, tym sposobem zdjąć torbę z ogona, ale "dzikie densy" nie przynosiły rezultatów. Było mi ich żal, dlatego chciałam im pomóc i skrócić męki, ale to komicznie wyglądało, więc postanowiłam się trochę nad nimi poznęcać. Taka jestem zła. Buahahaha.
Podśmiewywałam się po cichu z chłopaków, a Liam bacznie mnie obserwując, ruszył się z miejsca. Każdy krok stawiał niepewnie, martwiąc się, że mogłabym wpaść w panikę. Tymczasem ja nadal nic sobie z tego nie robiłam. Spoglądałam jedynie raz na dwóch głupków męczących się z workiem, a raz na brata podążającego w moją stronę. Nie wzbudzał we mnie strachu jak przy poprzednim spotkaniu. Sama nie wiedziałam, dlaczego tak było. A odpowiedzi na to pytanie nikt poza mną nie mógł udzielić.
Payne ulitował się nad przyjaciółmi i złapał torbę w swoją dłoń. Kiedy był już tak blisko mnie, ogarnął mnie lekki niepokój, a w głowie słyszałam tylko uciekaj, uciekaj, uciekaj.
Chłopak spuścił wzrok i wysunął dłoń w moim kierunku.
- To dla ciebie - powiedział Liam również zniekształconym głosem, co poprzednio uczynił jego  przyjaciel. Zabrzmiał jeszcze bardziej żałośnie, czego nie mogłam przepuścić i po raz kolejny wybuchnęłam gardłowym śmiechem. Louis i Niall rzecz jasna mi zawtórowali. - Wybierała Eleanor - dopowiedział szybko już w zwykły sposób i uciekł z pomieszczenia, co najmniej jakby się tu paliło.
Pozostała część One Direction również opuściła "moje" królestwo, a ja przez długi czas po ich wyjściu nie mogłam pohamować śmiechu, który mną wstrząsał.
Mój brat, który nie jest poważny, to nie mój brat. Od zawsze był idealnym chłopcem, znającym perfekcyjnie zasady dobrego zachowania. Nie poznałam go od tej strony, dlatego było to fajnym doświadczeniem. Cieszyłabym się, gdyby częściej był taki wyluzowany. Może wtedy zrodziłaby się między nami ta cała "rodzinna miłość", o której wszyscy tyle nawijają.
Rozmyślając o tym, przypomniałam sobie mój cytat życiowy:

"Ludzie mówią, że bez miłości nie da się żyć. Moim zdaniem tlen jest ważniejszy."

Piękne. I to jakie prawdziwe. Właśnie za to cię kocham, doktorze House! Ty to mnie, chłopie, rozumiesz. Pjona! Gdyby tylko nie był facetem, to byłby idealny. Byłoby super, gdyby mnie leczył... A gdybym tak zjadła kawałek dywanu to może trafiłabym do szpitala, w którym on pracuje? Przynajmniej na coś, by mi się to durne cholerstwo przydało. Jednak mój braciszek nie jest taki głupiutki, jak myślałam. Punkt dla Liama! No, bo przecież doktor House jest prawdziwy. On naprawdę żyje i naprawdę leczy. Ja to wiem. Tak jest naprawdę! Mówię wam, niedowiarki! Ja go kiedyś spotkam! Wyleczy mnie, jak zjem ten gówniany dywan!
Ciekawe co jest w tej torbie... Trzeba to sprawdzić! Złapałam za pakunek i wysypałam całą zawartość na pościel. Dostałam - uwaga, uwaga, panie i panowie, matoły i debile - ubrania. Dwie piżamy - Jedna to pastelowa koszulka ozdobiona w małe naszywki lodów z krótkim rękawkiem, a do tego szorty w takim samym wzorze. Za to druga okazała się czarną koszulą nocną. W prezencie znalazło się także kilka T-shirtów, czarne legginsy, para dżinsów, bielizna i trzy dresy w różnych kolorach - czarne, szare i pastelowe.
Początkowo się pomyliłam. Przyznaję. Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina... Stroje trafiły dokładnie w mój gust. I zdecydowanie się nie zmarnują, i bardzo przydadzą. Gdzieś pomiędzy tymi rzeczami, powtykane były również najważniejsze przybory kosmetyczne.
Emily, tak tylko ci przypomnę, że ciągle siedzisz goła w ręczniku. A w sumie co z tego? Jestem goła i wesoła. Jupi jupi ja!
Jednak grzechem byłoby nie skorzystać z tyłu nowych nabytków, więc ubrałam na siebie czarną, gładką bieliznę i również czarne dresy. Będę teraz postrachem na dzielni. He he he.
Nudyy... Co ja bym mogła porobić? A no tak! Oczywiście! Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem, dziewięć...

***3 godziny wcześniej, Niall***

- To idę - rzuciła na odchodne Danielle.
- Zaczekaj! - krzyknąłem.
- Co jest, Niall? - zapytała brunetka, wracając się spowrotem do kuchni.
- Dlaczego tylko tobie wolno widywać się z Emily? - zadałem pytanie z wyrzutem.
- No, bo tak ustaliliśmy, prawda? Najlepiej dla Emily, jeżeli będzie ją odwiedzać jedna, ta sama osoba, żeby się przyzwyczaiła. Później stopniowo będziemy zwiększać ilość ludzi. Nie pamiętasz?
- Ale ja może też bym chciał się z nią zobaczyć? Nie pomyśleliście o tym? Hę? - Dalej ciągnąłem. Nic to nie zmieni, ale warto próbować.
- Niall, my chcemy jej pomóc, a nie pogarszać jej stan. Przecież dobrze wiesz, jak Emily reaguje na płeć przeciwną - wciął się daddy.
- A kto powiedział, że musi odwiedzać ją płeć przeciwna, co? - kontynuowałem.
- No, bo właśnie powiedziałeś, że to ty chciałbyś iść ją odwiedzić, pacanie - dołączył Harry, dokładnie podkreślając słowo "ty". - No chyba, że o czymś nie wiemy i wcale nie jesteś mężczyzną.
- A może nie jest i co z tego? A może jest kobietą? Szanuj kolegę... lub koleżankę, zależy kim on, ona, ono jest - bronił mnie Lou. Na ciebie zawsze można liczyć, przyjacielu. - A poza tym ja również chciałbym odwiedzić Emily. To w końcu mój mały króliczek!
- Właśnie! - dodałem.
- Czyli jesteś kobietą? - zapytał Hazza, zabawnie poruszając brwiami.
- Owszem jest - odpowiedział za mnie Louis.
- Nie, nie jestem. Co nie zmienia faktu, że możemy spotkać się z Emily, nie będąc płcią przeciwną. - Ja kobietą? Puknij się w łeb, Lou. Co z ciebie za przyjaciel?
- Czyli to Emily jest mężczyzną? - wydedukował loczek.
- A podobno to tylko ja i Louis jesteśmy debilami. Po prostu nie pójdziemy jako my - powiedziałem.
- A jako kto niby? Ty pójdziesz jako Louis, a Louis jako ty? Uważasz, że to cokolwiek zmieni? Emily i tak wpadnie w szał - drążył Harry.
- Nie, oczywiście, że nie...
- Nie jesteśmy tacy głupi - dokończył za mnie Tomlinson.
- No jasne, że nie. Jak możesz ich tak obrażać, Harry? Wstydziłbyś się. - Payne udawał wielkie oburzenie, naśmiewając się ze mnie. Ja wam jeszcze pokażę! - Niall pójdzie jako Niall, a Louis jako Louis. Nie wpadłeś na to?
- Wy to jednak tępi jesteście - skomentowałem, a Harry wygiął wargi na znak niezadowolenia. - Pamiętacie strój, który nosiłem razem z Zaynem na urodzinach Louisa?
- Strój konia? - dopytał Li.
- Dokładnie ten. Razem z Louisem go na siebie założymy i zaniesiemy maleństwu ubranka. Nie będziemy mężczyznami, więc się nas nie przestraszy.
- No wy chyba zwariowal... - zaczęła Dan, ale jej chłopak nie pozwolił jej skończyć.
- To się może udać. Dobra, zgadzam się, ale jeżeli cokolwiek pójdzie niezgodnie z planem, a stan mojej siostry się pogorszy, to was uduszę, zrozumiano?
- Zrozumiano! - zasalutowałem wraz z chodzącą marchewką. Jak najprędzej pobiegliśmy odszukać w garażu kostiumu, przyodzialiśmy go i wyruszyliśmy na przygodę. To było nasze być albo nie być. Bo z tym uduszeniem to niestety daddy nie żartował.

***3 godziny później, Liam***

Właśnie wyszedłem z pokoju siostry i czym prędzej pobiegłem do salonu, gdzie zostawiłem całą resztę przyjaciół. Zwolniłem dopiero, gdy znalazłem się obok Danielle. Delikatnie ją podniosłem, aby usadowić się na fotelu, na którym siedziała i ponownie położyć ją sobie na kolanach. Objąłem ją szczelnie ramionami i wtuliłem głowę w szparę pomiędzy szyją a brodą dziewczyny. W tym momencie było to dla mnie najlepsze miejsce, gdzie czułem się w pełni bezpiecznie. Zabrzmiałem tak strasznie żałośnie i było mi głupio. Może to bzdeta, ale i tak się tego wstydziłem.
Do pomieszczenia wpadli roześmiani idioci, każdy w połowie ubrany w strój konia. Wyglądali jak debile, no ale... przecież nimi byli, prawda? Debilami, którzy są dla mnie jak najważniejsza rodzina. Za to właśnie ich kochałem. Przy nich nie byłem takim sztywniakiem, za jakiego mają mnie niektórzy. Mogłem się wyluzować i zapomnieć o wszystkim. Znali mnie prawdziwego. I akceptowali mnie prawdziwego.
- I jak poszło, chłopaki? - zagadnęła El.
- Świetnie - pisnął Nialler, naśladując mnie z przed chwili.
- Liamowi udało się rozśmieszyć Emily - dalej parodiował mnie Lou. - Nie na co się dziwić. To nawet koń by się uśmiał.
- To już nie jest śmieszne - naburmuszyłem się i mocniej przytuliłem do Dan.
- No już nie obrażaj się, stary. - Blondyn podszedł do mnie i poklepał po ramieniu. - Louis za pierwszym razem zabrzmiał dokładnie tak samo.
- Ej!
- Dobra, opowiadajcie nawet najmniejsze szczegół...
Przerwał nam dźwięk dzwoniącego telefonu. Jak się okazało mojego. Wyciągnąłem go z kieszeni i spojrzałem na wyświetlacz, a mina momentalnie mi zrzedła. Tylko nie to... Mamy nareszcie wolne! Chcę spokoju!
- Co jest, skarbie? - Danielle zauważyła mój zepsuty humor. - Kto dzwoni?

———————————————————

Witajcie, moi drodzy czytelnicy! :)
Nareszcie wolne.
A tutaj znowu nudno i krótko, ale starałam się. Obiecuję, że wkrótce jakoś wam to wynagrodzę.
Dzisiaj kolejna zagadka. Kto może dzwonić do Liama? Jak myślicie?
Takiego gościa napewno nikt się nie spodziewał. Podobał się wam taki obrót sprawy? A reakcja Emily? Czekam na wasze opinie!
Przeczytałeś? Zostaw po sobie jakiś ślad! To bardzo motywuje :)
Do napisania w przyszły piątek.
Miłego tygodnia 💋

piątek, 23 marca 2018

Rozdział 7

***Zayn***

- No i tam widziałam taką megaa sukienkę. Różowa z dekoltem w serduszko i wcięciami na bokach, taka do połowy uda. Była po prostu śliczna. Ja muszę ją mi.. - Gdzieś mniej więcej w tym momencie się wyłączyłem. Gigi nawijała tak już od dwóch godzin, a nowinki modowe oraz to, że jakaś babka wywaliła się na czerwonym dywanie i obiła sobie cztery litery, niezbyt mnie interesowało. Nigdy jakoś nie śledziłem tych wszystkich portali czy tabloidów w poszukiwaniu sensacji. Naśmiewanie się z wpadek innych gwiazd, nie było w moim typie. Dopóki nic nie ma o mnie, mogę spać spokojnie. Za często się to nie zdarza, bo moja kochana dziewczyna uwielbia szum wokół siebie, który sama z własnej woli czasem wywołuje. Dzień bez co najmniej jednego nowego zdjęcia na Instagramie to dzień stracony. Uważacie, że nie da się zrobić pięciuset zdjęć w ciągu minuty? Hadid udowodniła, że się da. Pstryknęła dokładnie pięćset trzydzieści dwa selfie w przeciągu sześćdziesięciu sekund. Można? Można.
Ktoś zaczął machać mi dłonią tuż przed twarzą. Tym ktosiem okazała się oczywiście blondynka, która chyba zorientowała się, że odpłynąłem.
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz? Zayn, mówię do ciebie!
- Słucham cię, kochanie. - Miałem nadzieję, że taki przydomek ją udobrucha.
- Tak? To co właśnie powiedziałam? Hm? - Założyła ręce na piersi i ściągnęła zabawnie brwi. Wyglądała trochę jak jakiś byczek, przez co czułem jak kąciki ust wykrzywiły mi się do góry. W takiej sytuacji jednak nie było mi do śmiechu.
- Mówiłaś o.. no o.. no o tym.. że..
- Ha! Nie słuchałeś! Zayn, nie było cię kilka dni, a teraz, gdy wróciłeś nie zwracasz na mnie uwagi! Może znalazłeś tam w tym Wolvgangton jakąś nową dziewczynę? Czyli co? Czyli mnie zdradzasz, tak? - Dziewczyna aż wstała z sofy i krążyła w kółko, wyrzucając z siebie kolejne słowa jak z karabinu.
- Misiu, nie zdradziłem cię. Jak mogłaś tak w ogóle pomyśleć? Wiesz, że cię kocham. - Również wstałem, aby dać jej buziaka i posadzić sobie ją na kolanach.
- Mogłeś zabrać mnie ze sobą - drążyła.
- Zanudziłabyś się tam. A i byłem w Wolverhampton, a nie w Wolvgangton - poprawiłem ją.
- I jeszcze mnie poprawiasz? Znudziłeś się mną, czy co? - Raczej zirytowałem. To czemu z nią jesteś? Nie! Znowu? Tylko nie ty!
- Oczywiście, że się tobą nie znudziłem.
- Tak? Jakoś tego nie pokazujesz. - Ohoho, zaczyna się. Stare zagrywki Gigi. To jest ten moment, w którym będzie chciała, żebym zaproponował, że kupię jej tą sukienkę, aby odkupić "swoje winy". Oczywiście mogę tego nie zrobić, ale jedyne co mi to da, to strzelenie przez nią focha. Rzecz jasna wszystko wróci do normy, jak już dostanie sukienkę z dodatkami i weekend w spa, dlatego lepiej dla mnie wybrać pierwszą opcję. Przedstawienie czas zacząć.
- Wiesz, że cię kocham najbardziej na świecie, kochanie. Słuchaj, a co ty na to, żebyśmy się wybrali na jakieś zakupy? Kupię ci tą różową sukienkę, o której mi tyle opowiadałaś. - Za każdym razem staję się w tym coraz bardziej genialny. Moim skromnym zdaniem za taką grę aktorską powinienem dostać Oscara.
- Naprawdę kupisz mi ją? - Podskoczyła, całkowicie się rozchmurzając. Połknęła haczyk. Zresztą jak zawsze. Dużo jej do szczęścia nie potrzeba. Nie powiem, że mi to przeszkadza. Mój portfel i tak na tym nie ucierpi, a ja zbytnio wiele robić nie muszę, żeby się na mnie nie obrażała.
- Dla ciebie wszystko - powiedziałem i wbiłem się w jej usta. Ja też musiałem coś z tego mieć. Przecież zaraz będę musiał wytrzymać parę ładnych godzin biegania po sklepach. Co dziewczyny w tym widzą? Mają pełne szafy, połowy z tego co mają nie noszą, ale dokupić coś zawsze muszą. Planuję zostać na noc, więc moje męki nie pójdą na marne, a moja dziewczyna mi to napewno należycie wynagrodzi.
- To chodźmy! Nie ma co tracić czasu. - Zeskoczyła na podłogę i biegiem rzuciła się do przedpokoju, ciągnąc mnie za rękę. - Ubieraj się, a ja idę szybciutko się przygotować. Wiesz, poprawię makijaż i znajdę jakieś odpowiednie ciuszki na zakupy. Takie tam drobnostki. Wracam za minutkę.
Dała mi jeszcze przelotnego buziaka i wbiegła po schodach na górę, gdzie znajdowała się jej garderoba i łazienka. "Wracam za minutkę"? Nic bardziej mylnego. To jej "szybciutkie przygotowanie się" wcale nie jest takie szybciutkie.
Nie mając nic ciekawszego do roboty, ruszyłem do kuchni z zamiarem napicia się czegoś. Niewielkie pomieszczenie, w którym znajdowała się jedynie lodówka, nieużywana ani razu kuchenka, jakieś puste szafki i blaty. Wystrój, jak przystało na celebrytkę, urządzony w obecnie panującej modzie. Przeważała tam głównie biel, przeplatana czernią. W rogu kuchni ustawiony był jeszcze maleńki stolik z dwoma krzesłami. Hadid zawsze mnie poprawiała i wymagała nazywania go "stoliczkiem z dwoma krzesełkami". Nie widziałem tu żadnej różnicy, jedynie brzmiało to gorzej i takie słownictwo nie pasowało do mnie. Po co się cackać? Ważne, że mogę usiąść i uzupełnić płyny.
Otworzyłem lodówkę i przejrzałem całą jej zawartość. Jakieś tofu, gotowe sałatki i sok pomidorowy. Przyzwyczaiłem się już do tego widoku. Dziewczyna jest zwolenniczką jedzenia takich gówien, powszechnie nazywanych przez nią jedzeniem. Ile to ma wspólnego z pożywieniem to nie wiem, ale skoro chce się katować tymi bezsensownymi dietami to proszę bardzo. Nie rozumiem tylko jednego... Jak można pić ten ochydny sok pomidorowy? Toć to nie pomidor! Fuj. Pozostaje mi tylko napić się wody. Z drugiej szafki od lewej strony wyciągnąłem szklankę i nalałem sobie napoju. Gdyby się dowiedziała, że piłem z gwinta, miałbym niezłą jazdę. Wykład napewno by mnie nie ominął. Nie wiem w czym tkwi problem skoro nie raz wymienialiśmy ślinę, ale chyba nigdy nie pojmę logiki Gigi. Wypiłem jedną szklankę, drugą, trzecią i trwało to aż nie wypiłem całej butelki.
W czasie kiedy Hadid szykowała się do wyjścia zdążyłbym się przemęczyć i wypić cały ten potworny sok pomidorowy. Taki zimny z lodówki. Ze stacji benzynowej. W sąsiednim mieście. Na innym kontynencie. Idąc tam spacerkiem na pieszo.

~*~

A więc... Trzy godziny później wchodziliśmy do galerii z zamiarem zakupienia sukienki. Tylko sukienki. Ehh, nie ma co się oszukiwać. Tak łatwo nie pójdzie. Ahoj przygodo!

~*~

Cztery godziny później wychodziliśmy z ostatniego sklepu odzieżowego czy butiku, który "jest na poziomie" mojej dziewczyny. Obładowany dokładnie dziewiętnastoma torbami przemierzam korytarz, wlokąc się gdzieś z tyłu za blondynką.
- Fajnie było, prawda? Udane zakupy. Najlepszy shopping tylko z tobą, skarbie - odezwała się rozpromieniona Gigi, zwalniając tempo, by musnąć mój policzek. Nagle całkowicie się zatrzymała, położyła dłoń na mojej klatce piersiowej i zaczęła powoli kreślić kółka.
- Co ty na to, żebyśmy odwiedzili jeszcze jedno miejsce? - zapytała słodkim głosikiem. To jest chyba jakiś żart... W dodatku nie śmieszny.
- Ale byliśmy już wszędzie - marudziłem.
- Nie prawda. O jednym zapomniałeś. - Zniżyła głos i ciągnęła dalej. - O tym najfajniejszym. - Zrobiła krótką pauzę, aby dać mi chwilę na zastanowienie się, ale po tylu godzinach spędzonych w galerii, mój mózg przestał działać. - Victoria's Secret.*
Pociągnęła mnie spowrotem w głąb budynku. W przeciągu jednej sekundy z ponuraka zmieniłem się w napalonego nastolatka. Moje nastawienie diametralnie się zmieniło i teraz szedłem z wielką ochotą.
Coś czuję, że dzisiejszy dzień nie będzie taką katastrofą jak myślałem na początku, a dzisiejszego wieczoru napewno nie będę się nudził. Wizja tego co będzie wieczorem wynagradza mi każdy najmniejszy szczegół. To będzie udana noc. Za długo chyba jednak nie pośpię.

***Emily***

Minęło już trochę czasu od momentu, kiedy ostatni raz była u mnie Danielle. Nie wiem, ile dokładnie minęło, bo nie ma tu zegara! W sumie to fajnie byłoby wiedzieć, jaki mamy dzisiaj dzień, miesiąc czy chociażby tą głupią godzinę. Co potrzebuje wariatka z psychiatryka tuż po wyjściu z niego w swoim pokoju? Komputer i puste półki, na które nie mam co położyć. Po co komu zegarek?
Dobra, koniec z tym rozmyślaniem. Emily bierzemy się za siebie. Nie ma to tamto. Wystarczająco długo już gniję w tym wyrku. Nadeszła odpowiednia pora, by ruszyć dupę w troki i wstać. Każda pozycja do leżenia zrobiła się niewygodna, a poza tym chyba zaraz się zesikam. Warto byłoby poszukać jakiegoś kibelka. O! I bardzo proszę. W psychiatryku miałam mój własny kibelek. Był zawsze pod ręką, a tu co? Jajco. Nie ma kibelka. I gdzie ja mam się załatwiać? W mojej izolatce było wszystko. Mogli mnie tam zostawić. Zastanawia mnie jedno... Dlaczego mnie tu przywieźli? Będę dla nich tylko ciężarem. Są popularni, koncertują i nie mają czasu na jakieś bzdury, takie jak na przykład zajmowanie się nienormalną, młodszą siostrą.
"Takie wyrzutki i ofiary losu obniżają poziom ludzkości. Trzeba ich tępić." - Brzmią mi w uszach słowa rodzicielki, które wypowiedziała, wyciągając mnie z domu do psychiatryka. "Dlaczego ty nie możesz być taka jak twój brat?", "W kogo ty się wdałaś, dziewczyno?", "Co jest z tobą nie tak?" - Do głowy napływają mi kolejne wypowiedzenia kobiety, która zwie się moją matką. Albo raczej to ludzie mianowali ją takim przydomkiem. "Wstydu mi tylko ta dziewucha narobi", "Co sąsiedzi pomyślą?" lub "Załóżcie jej kaptur na głowę, żeby nikt jej nie rozpoznał" nie świadczy o tym, że jakoś bardzo jej zależało na przedstawianiu się jako moja mama.
Wracając do tematu... Sprawy z tą kobietą wolę odłożyć jak najdalej i nie roztrząsać. I trzy, dwa, jeden.. jeden i pół.. jeden i trzy czwarte.. jeden i.. to na tyle z moją boską matmą. Na czym to ja..? A tak! Zero!
Brawo ja! Jestem z siebie bardzo dumna. Udało mi się aż.. wstać z łóżka. Dobre i to na początek. Trzeba ustalić co muszę zrobić. Wypadałoby zmienić w końcu to straszne ubranie. Tak, tylko, że nie mam żadnych innych ubrań. Za to mam szafę! Podeszłam do mebla i otworzyłam jedną stronę, a tam.. uwaga, uwaga.. nic. Kupili mi ogromną szafę, ale jednego, głupiego dresu już nie? To fajnie. Mam niezapełnioną szafę, laptopa i puste półki. Idealnie.
Teraz przyszła kolej na znalezienie łazienki. Skoro są takimi mistrzami w wybieraniu najbardziej niepotrzebnych rzeczy dla "podobno człowieka", który dopiero co wydostał się z placówki dla wariatów, to mogliby postawić mi tu jakiegoś dużego kwiatka w doniczce. Miałabym chociaż gdzie się wysikać. Oo, mam tu dywan. Wcześniej go nie zauważyłam. Po jaką cholerę mi ubrania? Lepiej kupić mi dywan! Najbardziej niezbędny przedmiot w każdym pokoju. Skoro wcześniej nie zwróciłam na niego uwagi to może kryje się tu coś jeszcze?
Ponownie zlustrowałam wzrokiem pomieszczenie. Oglądałam dokładnie każdy, pojedynczy fragment, by nie przeoczyć ważnych szczegółów, aż natrafiłam na drzwi. Co najciekawsze, nie były to te same, którymi posługiwała się Danielle. Jestem odważną, bardzo odważną dziewczynką, dlatego sprawdzę, co się za nimi kryje. Nacisnęłam na klamkę, popchnęłam lekko drzwi i... Bingo! Łazienka! W stu procentach urządzona w bieli. W najdalszym rogu ustawiono kibelek, a tuż przed nim zlew, na którym zostawiono mydełko. Kawałek dalej spostrzegłam wannę, do jakiej spokojnie weszłyby pewnie ze trzy osoby. I to takie z pokaźną nadwagą. Miałam tu także prysznic. Wanna i prysznic? Nawet w hotelach nie miałam takich wygód. Trochę się tu czuję jak w hotelu. Przynoszą mi jedzenie, zapewniają meble, ale wyposażenia już nie. Tutaj jedynie nie muszę płacić. Z tego co wiem, a raczej przynajmniej się domyślam. W łazience znajdują się jeszcze jakieś szafki. Oczywiście puste. Raczej, nie inaczej. Najważniejsze było jednak to, że miałam tu niezły zapas papieru toaletowego.
Załatwiłam swoje potrzeby fizjologiczne, po czym umyłam dłonie. Nie przemyślałam jednego, jakże istotnego faktu. W coś te łapy muszę wytrzeć. Tryb "rozglądanie się" włączony. Są! Na wieszakach, wisiały dwa ręczniki - jeden turkusowy, a drugi morelowy. O! I nawet żel pod prysznic. Grzechem byłoby nie skorzystać z takich luksusów i nie wziąć odprężającej kąpieli.
Zabrałam się za szykowanie. Nalałam cieplutkiej wody, dodałam trochę płynu, aby zrobiły się bąbelki i weszłam do wanny.
Moje mięśnie momentalnie się rozluźniły i po raz pierwszy od długiego czasu nareszcie mogłam się zrelaksować. Starałam się wyrzucić wszystkie myśli, jakie mnie nachodziły, żeby chociaż mieć te głupie piętnaście czy dwadzieścia minut spokoju.
Po skończonej kąpieli, która trochę się przedłużyła, wynurzyłam się z wody i złapałam ręcznik, żeby się nim wytrzeć. Oznaczało to powrót do rzeczywistości i koniec mojej chwili wytchnienia. Owinęłam swoje ciało ręcznikiem i powróciłam do sypialni.
Usłyszałam trzaśnięcie zamka oznaczające przybycie gościa. Ciekawe kogo tu niesie. Akurat w tym momencie ktoś postanowił złożyć mi wizytę? Właśnie wtedy, gdy stoję na środku pokoju jak jakaś idiotka w samym ręczniku? No super. Grunt to dobre wyczucie czasu.

* Victoria's Secret - amerykańskie przedsiębiorstwo zajmujące się produkcją i sprzedażą damskiej bielizny, odzieży oraz kosmetyków.

———————————————————

Witam wszystkich! :)
Dzisiaj rozdział inny niż wszystkie. Mam nadzieję, że przez to nie nudniejszy. Niestety wyszedł bardzo krótki, ale to z powodu braku czasu.
Co wolicie? Rozdziały przepełnione opisami i przemyśleniami czy takie z szybko przebiegającą akcją i dialogami?
I jak myślicie? Kto jest gościem Emily?
Poznaliście także w końcu Gigi. Komu przypadła do gustu taka osobowość? ;)
Przeczytałeś? Zostaw po sobie jakiś ślad! To bardzo motywuje :)
Do przeczytania w następny piątek! Pozdrawiam i życzę wszystkim miłego weekendu💋

piątek, 16 marca 2018

Rozdział 6

***Emily***

Wszędzie wokół tylko szum otaczających mnie drzew i gdzieś z daleka dało się usłyszeć dzięcioła pukającego w pień. Szłam trzymając się za rękę z moim chłopakiem i rozkoszując się spokojem jaki panował. Partner raz po raz opowiadał mi jakieś kawały, a ja trzymałam się mocno za brzuch, który z powodu zbyt dużej ilości śmiechu zaczął mnie boleć. Wskazywał mi rzadkie gatunki ptaków, opowiadał o mijanej przez nas roślinności i straszył pająkami czyhającymi gdzieś głęboko ukrytymi w krzewach. Nagle gwałtownie się zatrzymał i przyciągnął mnie do torsu.
- Jesteśmy już ze sobą bardzo długo, prawda? - zagadnął, gładząc kciukiem mój policzek. Zdziwił mnie ten prosty gest, bo nigdy wcześniej coś takiego się nie wydarzyło.
- To prawda, już pół roku - odrzekłam.
Napawałam się tą przyjemną chwilą, ponieważ nie wiedziałam, kiedy znowu będzie do tego okazja.
- No właśnie. A nie uważasz, że ciągle stoimy w miejscu?
- Co masz na myśli?
- A to, że to odpowiedni moment, żeby wejść na wyższy poziom.
- Co masz na myśli? - Tak, wiem. Powtarzam się, ale nie mam pojęcia o co chodzi. Wyższy poziom? Myślałam, że dobrze jest nam tak, jak jest teraz. Nie chcę jak na razie niczego zmieniać, bo obecnie układa się między nami świetnie.
- No jak to co? - odpowiedział pytaniem na pytanie. Przebieg tej wymiany zdań obierał jakiś zły kierunek. Do głowy zaczęły napływać mi obawy, gdy Chris lekko popychał mnie w stronę drzewa aż do momentu zetknięcia się moich pleców z korą. Kolejny raz dzisiaj dotknął opuszkami palców mojego policzka i musnął swoimi wargami moje. Po chwili jednak zjechał z pocałunkami na szyję, a dłonie ułożył mi na biodrach.
- Chris, co ty wyprawiasz?
Nie usłyszałam żadnej odpowiedzi, a zachowanie chłopaka się w ogóle nie zmieniało, więc postanowiłam oddać się nowym doświadczeniom. Nagle w jednej sekundzie cały czar prysł jak bańka mydlana. Christopher zwinnym ruchem obrócił mnie tyłem do siebie, a moja twarz przeżyła niemiłe spotkanie z wystającą gałązką. Na miejsce czułego zachowania weszła brutalność. Przybliżył się do mnie tak, że stykaliśmy się każdym centymetrem naszych ciał. Czułam jego ciepły oddech na moim karku, a dłonie zsunęły się na moje pośladki, lekko je ściskając.
- Chłopaki, pomóżcie mi. Chris chyba zwariował - zawołałam, gdy w polu widzenia pojawili się znikąd kumple mężczyzny. Oni nic sobie nie robiąc z mojej prośby, zbliżyli się do nas i stanęli metr dalej.
- No co tak stoicie? Naszs zabaweczka jest gotowa - odezwał się Christopher.
Przybysze nie potrzebowali kolejnego zaproszenia, ponieważ natychmiast zmniejszyli dzielącą nas przestrzeń. Bez ostrzeżenia rzucili mnie na ziemię i zaczęli ściągać moje spodnie i sweterek. Kopałam ich i wierzgałam nogami, ale nie przynosiło to żadnych skutków. Kiedy czyjaś ręka wślizgiwała się pod gumkę majtek, obraz się rozmywał i odszedł równie szybko jak przyszedł.
Zaczęło razić mnie jakieś światło, więc zamrugałam kilka razy powiekami i leniwie otworzyłam oczy. Niezidentyfikowane jasne promienie przeszkadzały mi w widzeniu, przez co cały obraz miałam zamazany. Postanowiłam jednak zamknąć ślepia i skupić się na tym, co się właściwie ze mną działo. Początkowo w głowie miałam czarną dziurę i nie mogłam sobie przypomnieć nawet najmniej ważnych elementów, które mogłyby mieć wpływ na chwilę obecną. Aż nagle wszystko do mnie powróciło. Psychiatryk, niespodziewana wizyta, pożegnanie, strzykawka i ciemność. Czyli... Ja nie żyję? Umarłam? Jestem w niebie? Raczej w piekle, bo na niebo to ja zdecydowanie nie zasłużyłam. Uzasadniałoby to dziwną jasność. No cóż, trzeba się przemóc i stawić czoła temu, co na mnie czeka. Diable, nadchodzę!
Po kilkunastu sekundach przyzwyczaiłam swoje oczy do światła i rozejrzałam się. Moje otoczenie było bardzo dziwne. Nie przypominało to piekła, nieba zresztą również. Wyglądało raczej jak... pokój? Zwykły, najzwyklejszy pokój? Nie była to już jednak moja izolatka w psychiatryku.
Pojawiło się okno, niezbędne meble, przyjazne kolory, za to zniknął kibelek i niewygodne łóżko. Za żadne skarby nie mogłam przypomnieć sobie tego miejsca. Z pewnością nigdy tu nie byłam.
- Witaj, Emily. Dobrze spałaś? - usłyszałam jakiś głos. Do kogo on należał? A może to tylko twórczość mojej wyobraźni? Ze mną chyba naprawdę jest źle. Tak, to jakieś urojenia. Weź się, dziewczyno, za siebie w końcu. - Jak ci się podoba nowy pokój? - Znowu to samo. Wyłaź z mojej głowy kimkolwiek jesteś! - Przygotowałyśmy go dla ciebie razem z Eleanor. - Eleanor? A tak się przypadkiem nie nazywała dziewczyna przyjaciela mojego brata? - Mam nadzieję, że trafiłyśmy w twój gust. Zresztą chyba wszystko jest lepsze od psychiatryka, prawda? - No właśnie! Skoro nie jestem w niebie ani piekle, ani psychiatryku to... gdzie?
Postanowiłam podnieść wzrok i rozejrzeć się ponownie. Przyjrzałam się dokładnie i zauważyłam kremowy odcień ścian, drewniane biurko, na którym znajdował się laptop. Apple? Jak taki drogi sprzęt znalazł się blisko mnie? Na ścianie zawieszono półkę, w połowie zapełnioną książkami, a kawałek dalej ustawiono fotel.
- Emily? - Znowu on. Chyba powinnam znaleźć źródło tego dźwięku. Przeniosłam wzrok na łóżko i okazało się, że razem ze mną siedziała na nim jakaś brunetka. Skądś ją znałam, tylko skąd? Chwila moment...
- Danielle? - Powiedziałam to na głos?
- Jejku, ty jednak mówisz! Tak, to ja Danielle. - Dziewczyna momentalnie się rozpromieniła i rzuciła z uściskiem. Na samym początku nie odwzajemniłam go i jedynie mnie on sparaliżował. Po chwili się spostrzegła, że zadziałała zbyt impulsywnie i powróciła na poprzednie miejsce. - Przepraszam. Nawet nie wiesz jak się za tobą stęskniłam. - Stęskniła się? Dlaczego? - Nawet nie wiesz jak mi przykro. Musiałaś dużo przejść.
- Nie potrzebuję litości - bąknęłam po nosem. Czy ja naprawdę znowu powiedziałam coś na głos?
Dan chyba również zdziwiło, że wypowiedziałam do niej jakieś pełne zdanie. I to jeszcze składające się z trzech słów. Od prawie dwóch miesięcy milczałam, więc musi być to dla niej zaszczyt, że akurat do niej jako pierwszej się odezwałam. Postanowiła tego nie komentować i zaczęła nowy temat.
- Może zejdziesz na dół na śniadanie? Są twoje ulubione gofry. Dostaniesz podwójną porcję śmietany jeśli chcesz. Chłopaki napewno się ucieszą, jak cię zobaczą. - Po dłuższej, niezręcznej chwili zorientowała się, że trochę się zapędziła. - W porządku, nie musisz. Zejdę i ci przyniosę tutaj.
Brunetka wstała, kierując się powolnym krokiem do drzwi, a gdy już miała nacisnąć na klamkę i wyjść z pomieszczenia, wydarzyło się coś, co zaskoczyło nawet mnie samą.
- Danielle? - Co ty zrobiłaś?! Przecież miałaś się nie odzywać! Okej... Zapytam się tylko o tą jedną rzecz i nic więcej. Tylko jedna jedyna, maluteńka rzecz i spowrotem pogrąże się w mojej ciszy.
- Tak? - Moja rozmówczyni odwróciła się na palcach i starała się najlepiej jak mogła, aby ukryć swoje podekscytowanie nagłym zwrotem akcji.
- Gdzie ja jestem? - zadałam najbardziej nurtujące mnie pytanie, które wkradło mi się do umysłu od pierwszego momentu pobytu tutaj.
- W Londynie. - Co? Czy ona powiedziała, że w Londynie? Chyba się przesłyszałam. Ja jestem w izolatce, w psychiatryku, w Wolverhampton. Sama się oszukuję... Oczywiście, że już tam nie jestem, ale... jak? Przykro mi, Emily, ale tego się nie dowiesz, bo więcej nie wydasz z siebie głosu. Trudno, ta informacja musi ci wystarczyć.
- Ale co ja tu robię? - Siedź cicho! Głupia, głupia, głupia. Dobra... Co się stało, to się nie odstanie. Po prostu więcej już nic nie mów, zrozumiano? Zrozumiano. No i fajnie.
- Mieszkasz. Chłopcy nie mogli cię zostawić w tym potwornym psychiatryku i wspólnie zdecydowali, że chcą ci pomóc, dlatego zabrali cię tu ze sobą. Wszystkim nam bardzo zależy, żebyś znowu stała się tą świetną dziewczyną jaką byłaś. Tylko... nie będziemy mogli ci pomóc, jeśli nie powiesz nam co się wydarzyło. Możesz nam zaufać, możesz mi zaufać.
Zawsze warto z kimś porozmawiać, będzie ci lepiej. - Lepiej? Już gdzieś to słyszałam. Ach, no oczywiście. W psychiatryku, gdy przynosili mi jakieś świństwa do połykania. Ani to, ani to nie było niczym dobrym. - Idę po te gofry.

***Liam***

- Słyszeliście wszyscy te krzyki? - zapytał Hazza, mieszając drewnianą łyżką płynne ciasto na gofry.
- Ta, obudziły mnie. - Do kuchni wszedł zaspany Zayn. To raczej rzadkość, żeby widzieć go o takiej porze w innym miejscu niż łóżko. Przetarł ręką przymknięte oczy i opadł na krzesło, układając głowę na stole.
- Ma ktoś jakąś kartkę i długopis albo coś? Szybko zapiszcie dzisiejszą datę. Zayn Malik wstał o 8 rano. No nie wierzę. To chyba cud! - wykrzykiwał wyraźnie rozbawiony Niall.
- Ha ha ha bardzo śmieszne - odparł ironicznie Zee. Chłopak chciał chyba wstać z dotychczasowego miejsca, ale niefortunnie zaczepiła mu się noga i gdyby nie dobry refleks Nialla to śpioch przeżyłby niemiłe spotkanie z podłogą. - Dzięki, stary.
- Zawsze do usług - odpowiedział uśmiechnięty wybawiciel.
Po chwili wróciła do nas również moja dziewczyna. Poszła sprawdzić, co było przyczyną tych wrzasków, które słyszeliśmy.
Trochę się obawiałem i zaczynałem mieć wątpliwości. Po głowie chodziła mi pierwsza wizyta w psychiatryku i spotkanie z siostrą. Wpadła w szał i gdyby nie leki uspokajające to trwałoby to dłużej. Kto wie jak długo i czy w ogóle by się skończyło. W Londynie u nas w domu nie mieliśmy nic takiego, więc w razie ponownego ataku co zrobimy? Jak ją uspokoimy? Im bardziej się do niej zbliżałem i chciałem jakoś zareagować, tym bardziej wszystko się nasilało. Czy to w stu procentach był dobry pomysł? A poza tym... Jak ma wyglądać nasza pomoc? Zaprowadzenie jej do psychologa albo na jakąś terapię, nie da rezultatów. W końcu gdyby to wystarczyło to nie wzięliby jej do tego cholerstwa, prawda? My nawet nie wiemy co było przyczyną takiego zachowania, a bez tego ani rusz. Chciałbym, żeby to się samo rozwiązało i powróciło do normy. Niestety, ale wiem, że tak łatwo nie będzie, jednak zrobię, co tylko się da, by Emily wyzdrowiała.
- Przygotujcie dla niej śniadanie to zaniosę - powiedziała na wstępie.
- No, ale opowiadaj coś - poprosiłem i objąwszy ją ramieniem w talii, wciągnąłem na swoje kolana.
- Musiało jej się coś śnić, bo kiedy otworzyłam drzwi to spała - zaczęła.
- Ale co jej się śniło? - zapytał Louis, a ja zaśmiałem się pod nosem.
- Naprawdę, Lou? Naprawdę? - dołączył się do rozmowy Zayn, który zrobił się odrobinę czerwony od powstrzymywania śmiechu.
- No, tak. To jest bardzo ważna rzecz i może nam pomóc w rozwiązaniu zagadki, więc co jej się śniło? - ciągnął nasz król przypału.
- A sk...
- Louis, pomyśl. - Zayn wszedł w słowo Danielle, gardłowo się śmiejąc, a ja z resztą osób znajdujących się w kuchni, wturowaliśmy.
- A skąd ja mam to niby wiedzieć? Nie siedzę w jej głowie. Krzyczała tylko jakieś niewyraźne zdania, a to jak na razie nic nam nie daje. Chociaż... jest jedna sprawa - powiedziała Dan.
- Jaka? - zapytaliśmy chórem.
- Ej, coś tu chyba śmierdzi - dodałem.
- Rzeczywiście, to chyba jakieś jedzenie. - Niall chodził po całym pomieszczeniu i obwąchiwał każdy kąt w poszukiwaniu dziwnego zapachu.
- A to pewnie moje gofry - powiedział od niechcenia loczek. Kilka sekund później spoważniał, otworzył szeroko usta, a jego źrenice zrobiły się wielkości piłeczki do tenisa. - Gofry! Jezu, to moje gofry!
Podbiegł szybko i wyłożył jakieś czarne.. coś, co miało przypominać gofry na talerz. Stał nad tym i wnikliwie oglądał swoje danie. Nie było mu dane, zbytnio długo trwać w tejże sytuacji, ponieważ obiekt zainteresowania zmienił swoje położenie. Leżał już nie na talerzu, lecz w brzuszku żarłoka, który ukradł  go, gdy nikt się nie spodziewał, po czym zjadł.
- Niedobre było. - Wykrzywił się blondyn.
- Bo było spalone, geniuszu - dogryzał mu jak zwykle Zayn, który wpatrzony był w ekran ciągle dzwoniącego telefonu.
- Daj jeszcze!
- Ej, to jest dla Emily! - Harry złapał za
drewnianą łopatkę i pacnął nią Nialla po rękach.
- Ał!
- No właśnie, może powrócimy do tematu Emily? - zasugerowała Dan.
- Ja wychodzę - oznajmił nagle Zee.
- Gdzie? Nie chcesz wiedzieć, co Danielle chce nam powiedzieć? - Mój przyjaciel zaczynał się robić coraz bardziej tajemniczy. Myślałem, że będą go interesowały nowe wieści o mojej siostrze, ale najwyraźniej się przeliczyłem.
- Idę do Gigi. Raczej dzisiaj się już nie zobaczymy. Do jutra! - odezwał się tylko na odchodne i ruszył ku wyjściu z domu.
- O, cze.. - Usłyszałem, a później nastąpiło łagodne trzaśnięcie drzwiami. W progu pojawiła się uśmiechnięta od ucha do ucha Eleanor z olbrzymią torbą w ręku. Louis prędko do niej doskoczył, składając na jej ustach delikatny pocałunek i zabrał od niej pakunek. - A temu co się stało?
- Poszedł do Gigi - odpowiedział jej chłopak.
- Aa to wiele wyjaśnia. Nieważne... Załatwiłam to, co potrzebujecie. Kilka ciuchów na początek i jakieś babskie pierdułki. A jak tobie poszło, Dan? - nawijała El.
- No próbuję o tym opowiedzieć, ale najpierw Harry spalił gofry, potem Niall mu je zjadł, Zayn wyszedł i przyszłaś ty, więc nie mogę dojść do słowa.
- Harry spalił gofry? - powtórzyła.
- Z tego co powiedziałam, najbardziej interesuje cię akurat to?
- Dobra, gadaj w końcu co z Emily. - Loczek się już niecierpliwił, przysłuchując się tej wymianie zdań, a w między czasie przygotowywał śniadanie dla nowego domownika.
- Na początku jak weszłam to spała, ale po chwili się przebudziła i zaczęła rozglądać na około. I wiecie... Ona wcale nie była przerażona, tylko raczej... zdziwiona? Ja bym się chyba w gacie zesikała, gdybym nagle obudziła się w nieznanym miejscu, a ona... tak jakby po prostu... ugh, nie wiem jak to nazwać, ale... no... jakby spodziewała się czegoś innego, gorszego i tu taka niespodzianka - mówiła trochę nieskładnie, a mnie to zastanowiło. Myślała, że umarła? Jeżeli tak to rozczaruję cię siostrzyczko. Zrobię wszystko, żebyś powróciła do dawnej wersji siebie i zaczęła cieszyć się życiem.
- Miałem nadzieję na jakieś konkrety albo coś ważniejszego. - Grymasił Hazza.
- Ale to był wstęp jak na razie. Dopiero przejdę do właściwej rzeczy, którą chcę wam powiedzieć - wyjaśniła. Jest coś jeszcze? Oby to były dobre wieści i coś co pozwoli nam ruszyć z martwego punktu, w jakim się znaleźliśmy. - Emily się do mnie odezwała. I to kilka razy. Nawet złożyła jakieś porządne zdanie, a mówiliście, że nie mówi od paru miesięcy.
- No, bo nie mówiła. A co powiedziała? - Ożywiłem się i wyprostowałem, żeby wchłonąć dokładnie każde słowo, które wypłynęło z ust mojej dziewczyny.
- Najpierw wypowiedziała moje imię, potem pytała gdzie jest i co tu robi, i.. coś jeszcze, ale teraz wypadło mi z głowy. Straciłam niestety trochę panowanie nad sobą i ją przytuliłam.  Jej reakcja była zadziwiająco dobra. Zesztywniała, ale nie krzyczała i się nie wyrywała. Dobra, dajcie mi teraz śniadanie dla niej i pójdę zanieść.
- Jasne, jest gotowe.
Loczek przysunął w jej stronę talerz wypełniony goframi z górą bitej śmietany i owocami spruszonymi czekoladą. Do tego dołączone było kakao i orzechowa babeczka. Em powinna zacząć jeść i odbudować dawną sylwetkę. Obecnie wygląda jak czterdzieści kilo nieszczęścia, jak jakiś szkielet. Takie przysmaki idealnie odwzorowują jej gust, więc liczę na to, że zje przygotowaną dla niej porcję.
- To idę - rzuciła na odchodne Danielle.

***Emily***

Długo to trwa. Dan wyszła stąd już ładne kilkanaście minut temu, jak nie więcej. Tak mówił mój "wewnętrzny" czasomierz. A może nawet minęła godzina? W sumie to nie wiem, bo nie ma tu zegara. O drogim komputerze z najwyższej półki pomyśleli, ale o głupim zegarze to nie. Czuję się tu identycznie jak w psychiatryku. Tam nie miałam co robić i tu nie mam co robić. Tam mieli mnie w dupie i tu mają mnie w dupie. Tam byłam sama i tu jestem sama. Różnic jest niewiele, w zasadzie to byłabym w stanie policzyć je na palcach jednej ręki. Tam nie było kibelka i nie zapewniali takich luksusów jak na przykład srajtaśma. Za to tutaj znajduje się okno, wygodne łóżko i otoczenie prezentuje się przytulnie. Gdzie jest mi lepiej? To się okaże.
O, ho ho. Czyżby sobie o mnie przypomnieli? Za drzwiami nastały jakieś szmery, a drzwi do "podobno mojego pokoju" się otworzyły. Stanęła w nich ponownie osoba, której tak wyczekuję. Wyczekuję? Chyba przesadziłam. Dotychczas żadne moje spotkanie z ludźmi nie trwało więcej niż pół minuty, więc kiedy pojawia się ktoś, kto poświęca mi większą ilość swojego jakże cennego czasu, zaczyna mi odbijać. Odezwałam się do kogoś poza sobą. Do, uwaga, uwaga, człowieka! Na dodatek wyczekuję odwiedzin. Dobra, maleńka, bierzemy się w garść. Zero odzywania się, zero emocji, zero przywiązywania się. Zero wydawania z siebie dźwięków!
- To dla mnie? - I to na tyle z tego siedzenia w ciszy...
Brunetka uśmiechnęła się i postawiła przede mną tacę wypełnioną przeróżnymi pysznościami. Jak ja to zjem? Chwila.. nie będę jeść! Postanowienie numer jeden - przestanę kłapać dziobem. Postanowienie numer dwa - nie przywiąże się do nikogo. Postanowienie numer trzy - totalna zlewka. Postanowienie numer cztery - nie ruszę przynoszonego mi jedzenia. Ehh, ewentualnie podgryzę co nieco. Jakoś przeżyć muszę. Albo i nie...
Czy ja przypadkiem nie mówiłam, że nie będę kosztować tych frykasów? Właśnie wpycham w siebie drugiego gofra, umazując sobie całą twarz śmietaną. Ten jeden raz mogę sobie odpuścić. Zacznę od jutra!
- Smacznego! - Dopadło do moich uszu to pojedyncze słowo. Niezidentyfikowane ciepło pojawiło się u mnie w klatce piersiowej, a ja nie wiedziałam, jak się go pozbyć. Tak dawno tego nie słyszałam, że wywołało we mnie burzę. Burzę uczuć, które do reszty ze mnie wyparowały wraz ze łzami, które wylewałam w lesie, w domu, w psychiatryku. Z tymi samymi łzami, które również w tym momencie zaczęły wypływać strumieniem z mych oczu. Bariera budowana przeze mnie przez te dwa miesiące, powoli zaczynała pękać i topnieć. A ja nie byłam pewna czy chcę to zatrzymać, czy też nie.
- Przyjdę do ciebie później. - Gdzieś w oddali za grubą mgłą moich zagmatwanych myśli przebiły się te słowa.
A ja? A ja płakałam. Dlaczego? Nie wiem. Wiem jedno. To nie były łzy smutku. To były łzy szczęścia i nadziei na lepsze jutro. Nadziei na nowy początek. A to przez jedno durne słowo.

———————————————————

Witajcie, moi drodzy!
Przepraszam za opóźnienia, ale dopiero znalazłam chwilę, żeby dorwać się do bloggera.
Ten rozdział wyszedł jakiś taki krótki i nijaki. Nic się tu nie dzieje, całość skupia się na dialogach i niewiele wnosi do akcji. Jednym słowem - beznadzieja. Mam nadzieję, że ktoś jednak dotrwał do końca i się nie zanudził.
Co myślicie o postawie Emily? A co sądzicie o Zaynie, który raczej niezbyt przejmuje się Emily? W jaką stronę to wszystko się rozwinie? Czekam na wasze opinie!
Przeczytałeś? Zostaw po sobie jakiś ślad! To bardzo motywuje :)
Życzę wszystkim miłego tygodnia i do napisania! 💋

piątek, 9 marca 2018

Rozdział 5

***Zayn***

- To może weźmiemy ją ze sobą do Londynu?
Co? Zamurowało mnie.
Mamy zabrać ją do Londynu? Skąd mu w ogóle to przyszło do głowy? Owszem, trzeba jej jakoś pomóc, bo przecież to siostra Liama. Nie zostawię przyjaciela, wiem jakie to dla niego ważne, ale nie mam zamiaru zabierać ją ze sobą do Londynu. Może jeszcze miałbym ją tam niańczyć? Mam tam swoją dziewczynę, a Gigi i tak już narzeka, że spędzam z nią za mało czasu. Ciągle nagrywamy w studiu, mamy wywiady albo wyjeżdżamy w trasy. Kto miałby się nią tam opiekować? A poza tym jak może z nami mieszkać skoro nie mówi i reaguje histerią na sam nasz widok? Co za różnica czy będzie siedziała sama w izolatce, czy w swoim pokoju w Londynie? Jedynie ona miałaby wyższe standardy życiowe, a my większe wydatki. Wiem, że nie powinienem tak mówić, ale jakoś nigdy nie przepadałem za Emily. Nie to, że ją nienawidziłem czy coś, ale po prostu nie polubiłem jej zbytnio. Jest młodsza o kilka lat i zawsze była dość irytująca - taka idealna i spokojna. Denerwowała mnie ta jej cnotliwość i podporządkowywanie pod wszystkich, brakowało w niej jakiegokolwiek życia. Podczas spotkania w psychiatryku jednak nie widziałem żadnej z tych cech, więc trzeba jej pomóc, żeby wróciła do denerwującej wersji siebie. Psychiatryk wydaje się nie najlepszym miejscem, ale napewno nie zabiorę tej małej smarkuli do Londynu!
- Jak miałoby to wyglądać? - przerwał ciszę Harry. O, nie, nie. Nawet o tym nie myśl!
- No mamy jeden wolny pokój, co nie? - z każdym słowem mówił coraz wolniej i bardziej wyciszał głos. - Możnaby przerobić go na sypialnię i...
- Chciałoby się wam nią zajmować? Przecież ona ześwirowała! - wtrąciła się Karen. Dziękuję ci Boże! Niech im wybije ten pomysł z głowy. To siostra Liama - usłyszałem karcący głos w mojej głowie, jednak co on tam może wiedzieć. To ja będę musiał ją znosić, nie on!
- Ja zawsze uwielbiałem Emily, więc czemu nie...? - odpowiedział nieśmiało blondyn.
- O, tak, malutka była świetna. A wiecie co jest najważniejsze? Ona też kocha marchewki! - Louis od razu się ożywił i aż podskoczył na kanapie.
- Ha! I co? To nie tylko ja gadam o jedzeniu. Widzicie, widzicie? - żarłok również powrócił do życia.
- A teraz co niby zrobiłeś? - postanowiłem, że jak trochę pociągnę ten temat to może wszyscy zapomną o tej propozycji.
- Oj, tam. Oj, tam.
- Dobra, może powróćmy do tematu mojej siostry?
- Ach, tak. Trzeba pomyśleć i znaleźć dla niej najlepsze rozwiązanie - próbowałem jak najdalej odciągnąć ich od tamtej części rozmowy.
- Znaleźć najlepsze rozwiązanie? Przecież już je znaleźliśmy. - naprawdę Harry? Naprawdę? Ty też przeciwko mnie?
- No i super! Trzeba dograć już tylko szczegóły, zabrać Emily i sprawić, żeby znowu była sobą. - Gdyby tylko to co powiedział Louis było takie łatwe... Niestety nie jest.
- Ale... - zawahał się trochę Liam - jesteście pewni? To nie będzie łatwe. Ona jest w strasznym stanie.
- I jak wy jej niby chcecie pomóc? Przecież ona się was boi. - Dziękuję, dziękuję, dziękuję pani.
- Przecież trzeba stawiać czoła lękom - podtrzymywał się swojego zdania Niall.
- Boi się mężczyzn, tak? - zaczął Harry.
- A jakie ma znaczenie to kogo się boi? Ważne, że tak jest.
- Eleanor i Danielle są dziewczynami, więc może uda się im dotrzeć do Emily. - No ciekawe jak on to sobie wyobraża.
- A jak ją niby przewieziecie? Hę? - Trzymaj tak dalej, Karen! To ważne dla Liama. Zrób to dla niego. To twój przyjaciel - znowu ten wkurzający głosik. Wiem, że to mój przyjaciel, ale nie ma nawet takiej mowy, żebym zgodził się na ten głupi plan. Sam jesteś głupi. Siedź cicho!
- No chyba samolotem, nie? - Tyle to chyba każdy wie Lou...
- No tak, samolotem. No, ale skoro reaguje na was histerią to jak chcecie ją zmusić do wspólnego lotu?
- Można podać jej leki usypiające - zaproponował Li. - Obudzi się dopiero w swoim nowym pokoju. A tam pójdą do niej Eleanor i Danielle. To może się udać! Tylko... zrobilibyście to dla mnie? Moja siostra może być dla was ciężarem.
- Jakim ciężarem? Od zawsze wszyscy uwielbialiśmy twoją siostrzyczkę - zaznaczył Hazza. Kto uwielbiał, ten uwielbiał.
- No jasne! To mój mały króliczek! - pan marchewka oczywiście nie mógł być dłużny.
- No, więc mamy postanowione. Teraz trzeba ją tylko stamtąd zabrać i gotowe.
- Muszę was zasmucić, chłopcy, ale to nie jest takie proste jak wam się wydaje.
- No jak to nie? Oczywiście, że proste. - Przykro mi Niallerku, ale zrobię wszystko, żeby nie było proste. A co z Liamem? Oj, przecież nie chodzi o Liama, tylko o jego siostrę. No właśnie. Siostrę Liama. Kurde...
- Niestety, muszę przyznać mojej mamie rację. A ty co myślisz, Zayn? Od jakiegoś czasu siedzisz taki zamyślony.
- Wiem, przepraszam. Po prostu zastanawiam się, co będzie najlepsze dla Emily. - Albo dla mnie.
- I co wymyśliłeś?
- Wymyśliłem, że... - Zrób to dla Liama. Echh, niech będzie. - Że musimy jak najszybciej zabrać ją z psychiatryka i jechać z nią do Londynu. Najlepiej zrobić to dziś, od razu. Nie ma sensu tracić czasu.
- Naprawdę? Ale.. ale..
- Nie ma żadnego "ale". Wszyscy jesteśmy jedną, wielką rodziną i musimy się wspierać.
- Tak! - krzyknęli razem wszyscy chłopacy, wstając ze swoich miejsc. Postanowiłem uczynić to samo i całą grupą podeszliśmy, żeby go przytulić. Kobieta jedynie na nas fuknęła i wyszła z pomieszczenia.
- Dzięki, chłopaki. To teraz idę zadzwonić do Paula.*
- A ja do Eleanor. Powiem, żeby razem z Danielle przygotowały pokój. - Obydwoje wyszli, a ja postanowiłem zanieść wszystkie torby spowrotem do samochodu.
Wszedłem na górę, zabrałem kilka toreb i ruszyłem w kierunku pojazdu. W salonie zatrzymał mnie Harry i Niall.
- Pomóc ci, stary?
- Weźmiecie resztę?
- Jasne, już bierzemy.
- A ty, Louis?
- A ja tu posiedzę i popilnuję kanapy na wypadek, gdyby chciała uciec.
Parsknąłem śmiechem na jego odpowiedź i wznowiłem swoje plany zaniesienia pakunków. Załadowaliśmy wszystko do bagażnika i wróciliśmy do mieszkania. Li właśnie opuszczał kuchnię, a w ręce niósł duży worek.
- Spakowałem trochę jedzenia, które zostało, bo za półtorej godziny będziemy mieli podstawiony nasz samolot na pas startowy. Do tego czasu musimy zdążyć zabrać Emily i ją tam dowieźć - odpowiedział na moje niezadane pytanie.
- No to chodźmy! - Louis zerwał się ze swojego miejsca i zmierzał do wyjścia.
- A co z kanapą? - zapytałem, a na moje usta wdarł się chytry uśmieszek.
- Jak to co z nią? - Był wyraźnie zdezorientowany.
- No jak nie będziesz jej pilnował to ucieknie. - Cały zespół zaczął się śmiać, tylko biedny Payne nie był wtajemniczony.
- Lepiej nie pytaj. A teraz chodźmy po Emily! - starałem się, żeby mój głos był entuzjastyczny, ale nie do końca mi to wyszło.
- Zaczekajcie, chciałbym się jeszcze pożegnać z mamą. - O wilku mowa. Do pomieszczenia weszła Karen.
- Jak to? Już jedziecie? Synku, nie zdążyłeś poznać Billa.
- Muszę zająć się Emily.
- Ale ona ześwirowała! Lepiej jej będzie w psychiatryku. Chcecie sobie robić dodatkowy kłopot? - Ja nie chce. To dla Liama. Wiem, wiem, przecież ją bierzemy.
- Tak, chcemy, proszę pani - odezwałem się.
- Chciałem, żeby ten pobyt wyglądał inaczej, mamo, ale to ty go zepsułaś. Nie wiem kiedy teraz przyjadę, ale mam nadzieję, że do tego czasu trochę się opamiętasz. Do zobaczenia. - Podszedł do rodzicielki i lekko ją przytulił, po czym bez słowa odszedł. My również po kolei się pożegnaliśmy i poszliśmy śladami Liama, czekającego na nas w holu. Gdy już mieliśmy opuszczać dom, do naszych uszu dobiegł damski głos.
- I tak jej nie weźmiecie.
- A to niby dlaczego? - zapytał z mocno wyczuwalną irytacją loczek.
- Bo jej nie wypuszczą - Miałem ochotę zedrzeć z jej twarzy ten zwycięski uśmieszek, ale powstrzymałam się ze względu na to, że jest mamą mojego przyjaciela.
- A to niby dlaczego? - powtórzył.
- Tylko za moją zgodą mogą ją wypuścić.
- Więc niech pani im powie, że mają nam ją oddać, bo jak nie to zabiorę ją stamtąd siłą - cedziłem każde słowo oddzielnie. Okej, może nie lubiłem tej smarkuli i nie chciałem jej w Londynie, ale jak jej matka może się tak zachowywać? - Czy wyraziłem się wystarczająco jasno?
- Ale to jest moja córka i ja o niej decyduję.
- A czy ona przypadkiem nie jest już pełnoletnia?
- Może i jest, ale nadal jest głupia.
- To już wiemy po kim to odziedziczyła. A teraz ma pani wyrazić zgodę albo zabiorę Emily siłą i gówno mi pani zrobi. To jak będzie?
- Macie, tu jest ta zgoda... - Podała mi gruby plik kartek. Po otwarciu zobaczyłem nagłówek "Zgoda na opuszczenie psychiatryka", dalej jakiś rządek liter, który mnie zbytnio nie interesował, a na samym końcu podpis "Karen Payne".
- Dobry wybór. A teraz idziemy, bo zostało niewiele czasu do wylotu. Do widzenia. - Może i byłem hipokrytą, bo też nie chciałem wywozić jej do stolicy, ale to nie oznaczało, że nie chciałem jej dobra.
Bez żadnego więcej słowa zwróciłem się w przeciwnym kierunku, a chwilę później usłyszałem za sobą kroki. Wsiedliśmy do pojazdu, wrzuciłem papiery do schowka i ruszyłem z piskiem opon. Po raz kolejny nie obchodziły mnie żadne światła ani przepisy. Uwielbiałem wysokie prędkości, zawsze mnie relaksowały i uspokajały - a właśnie teraz tego potrzebowałem.
- Zwolnij trochę. - Po słowach Liama spojrzałem na licznik, który pokazywał liczbę "145". Chyba rzeczywiście lekko przesadziłem, więc trochę zwolniłem. Niestety jednak tuż za mną zauważyłem migocące, niebieskie światła, odbijające się w lusterkach. Cholera!
- Mówiłem, żebyś zwolnił.
- Wiem, wiem. Odrobineczkę się wkurzyłem i chciałem jakoś wyładować złość.
- No to teraz będziesz mógł wyładować swoją złość opróżniając portfel z gotówki i płacąc mandat.
Zjechałem na pobocze, zatrzymując się zaraz za radiowozem. Z pojazdu wyszedł policjant, więc obniżyłem szybę w drzwiach, żebym mógł swobodnie z nim rozmawiać. Swobodna rozmowa z psiarnią? O czym ja w ogóle mówię?
- No, panie kierowco, gdzie się tak spieszymy?
- Do psychiatryka. - Gościa nieźle zamurowało. Nie wiedział, co wypada odpowiedzieć na takie oświadczenie.
- Jedziemy odebrać stamtąd moją siostrę - załagodził sprawę daddy. A szkoda, może gdyby trochę faceta zbajerować to uniknąłbym mandatu?
- Chcemy jak najszybciej zabrać bidulkę z tego miejsca. Strasznie się tam malutka męczy i jest w bardzo słabym stanie emocjonalnym. Rozumie pan, prawda?
- Ojej, oczywiście, że rozumiem. Moja kuzynka też kiedyś była w takim miejscu. To tylko pogorszyło jej stan, więc szybko wróciła do domu. Potworne placówki. To proszę jechać jak najszybciej do siostry. Niech ją pan ode mnie pozdrowi i życzy szybkiego powrotu do zdrowia. Tylko trochę wolniej. Miłego dnia!
- Dziękujemy i panu również życzymy miłego dnia. Do widzenia.
Zamknąłem okno i powoli włączyłem się do ruchu, żeby przypadkiem jednak nie kazał mi wrócić po jakiś głupi papierek. Jeszcze mi brakowało, żebym musiał jakieś kary płacić.
- Nieźle to sobie wymyśliłeś - odezwał się Louis.
- Ale teraz jedź już wolniej, dobra?
- Dobrze, daddy. Ile nam zostało do odlotu samolotu?
- Przez to, że jechałeś za szybko i złapała nas policja mamy mniej czasu.
- Przez to, że jechałem za szybko i złapała nas policja, jesteśmy prawie na miejscu. To ile zostało?
- Teoretycznie 40 minut.
- A praktycznie?
- Lecimy naszym samolotem, więc będą czekać tyle ile trzeba.
- A będzie tam jedzonko? - wtrącił Niall.
- I marchewki? - dodał Lou.
- Tak, wszystko będzie. Jak zawsze - odpowiedział Hazz.
Dalsza część drogi upłynęła bez rozmów. Po pięciu minutach byliśmy już na miejscu. Wyłączyłem silnik i prędko wysiedliśmy z auta. Podążyliśmy w znanym już mi kierunku i weszliśmy do środka. Towarzyszyło nam oczywiście skrzypienie, tak jak poprzednim razem.
- Kogo moje oczy widzą? Chłopcy z One Direction! Nie wiem po co chcecie się z nią spotykać, ale jeżeli reszta zespołu również da mi swoje autografy to wpuszczę was do niej na chwilę. Chociaż zapewne skończy się to furią - przywitała nas czarnowłosa.
- My tym razem w innej sprawie. Zabieramy Emily z tego cholerstwa.
- Przykro mi, ale nie możecie.
- A to niby dlaczego? - Nie marudź, tylko nam ją oddaj.
- Nie jesteście do tego upoważnieni.
- Momencik. - Wybiegłem z budynku na parking. Odnalazłem w schowku kartki, które dostałem od blondynki i je wyjąłem. Pośpiesznie zamknąłem wóz i powróciłem do reszty.
- Tyle wystarczy? - Podałem jej to co przyniosłem. Babka szybko zabrała dokumenty i zaczęła czytać. Śledziła tekst wzrokiem, a my tylko czekaliśmy na jej reakcję.
- Jeszcze pani dyrektor placówki musi to zobaczyć i wyrazić ostateczną zgodę czy dziewczyna nie zagraża życiu innych osób. Ale nie rozumiem... Po co chcecie ją zabrać?
- Chcemy i tyle. A teraz proszę nas w tym momencie zaprowadzić do szefowej.
- Ale ona...
- Teraz - próbowałem powiedzieć to w najbardziej poważny sposób, na jaki było mnie stać.
- Dobrze, proszę za mną.
Wyszła zza swojego biurka i machnięciem ręki kazała nam podążać za sobą. Minęliśmy miejsce, w którym ostatnio widzieliśmy się z Emily i na końcu korytarza skręciliśmy w lewo. Było tam kilkanaście tak samo wyglądających drzwi, powoli dostawałem oczopląsu. Piguła zapukała do jedynych drewnianych wrót, jakie można było tu znaleźć. Usłyszeliśmy stłumione "Proszę", więc przekroczyliśmy próg gabinetu.  - Dzień dobry - przywitał się grzecznie Liam.
- No, no dzień dobry. O co chodzi? - odpowiedziała raczej wrogo nastawiona do nas kobieta po 50-dziesiątce.
- Chciałbym zabrać z tego miejsca moją siostrę Emily Payne.
- Emily Payne? A to nie ta świruska, z którą nic się nie da zrobić? - zwróciła się do swojej pracownicy.
- Tak, to ona.
- Gdzie chcecie ją niby zabrać?
- To nie pani sprawa. Macie ją po prostu wypuścić, a reszta nie powinna nikogo obchodzić.
- Przecież ona wpadnie w histerię.
- Więc podacie jej leki usypiające. Takie, które będą działały kilka godzin. Rozumiemy się?
- Z tego co pamiętam, przyprowadziła ją do nas jej matka. Mogę młodą wypuścić tylko i wyłącznie za jej zgodą.
- A zgoda jest tu. - Wskazałem na papiery od Karen.
- Pokaż mi to. - Zabrała to, co przed chwilą jej pokazałem i dokładnie obejrzała.
- Wszystko wygląda w porządku, nie jest sfałszowane. Jeżeli chcecie sobie narobić kłopotów to bierzcie ją. Z nią i tak się już nic nie da zrobić. O jedną gębę do wyżywienia mniej.
- To gdyby była pani taka łaskawa i podała jej zastrzyk to bylibyśmy wdzięczni.
- Oczywiście, już się tym zajmuję.
- Bardzo dziękujemy - wciął się braciszek.
Już drugi raz przemierzaliśmy tę samą drogę. Poszliśmy do poczekalni, a szarooka wzięła fioletowe pudełko i wstąpiła do królestwa podobiecznej.

***Emily***

Dwanaście tysięcy trzysta sześćdziesiąt pięć. Dwanaście tysięcy trzysta sześćdziesiąt sześć. Dwanaście tysięcy trzysta sześćdziesiąt siedem. Nie ma to jak świetna zabawa! Mogliby chociaż przynieść mi tu jakieś karty to pograłabym sobie sama ze sobą. Kto wie.. może nawet bym wygrała? A teraz powrócę do mojego ostatnio ulubionego zajęcia. Na czym to ja skończyłam? A, tak! Dwanaście tysięcy trzysta sześćdziesiąt osiem. Dwanaście tysięcy trzysta sześćdziesiąt dziewi...
Kogo tu znowu niesie?! No to wracamy do rutyny. Brzdękniecie zamka, otwarcie się drzwi, stalowe spojrzenie i... chwila. A gdzie sztuczny uśmiech? Czy ona ma w ręce strzykawkę? Czyżby zmienili taktykę i zamiast proszenia się, żebym wzięła te gówna, sami będą mi je podawać? Nie zgadzam się! Niczym nikt nie będzie mnie faszerować! Zbliżała się coraz bardziej, a ja nie znałam żadnych jej zamiarów.
- No cóż, przyszła chwila naszego pożegnania, bo widzimy się po raz ostatni.
Co? Pożegnanie? Jakie pożegnanie? Po raz ostatni? Strzykawka? O co w tym wszystkim chodzi? Ona chce mnie zabić?! Z tego wszystkiego zapomniałam o obecności mojego gościa, a gdy chciałam zareagować, poczułam tylko bolesne ukłucie w ramię. Spojrzałam w te zimne tęczówki, które ostatnio były mi całkiem bliskie. Nigdy bym nie pomyślała, że będą ostatnią rzeczą, jaką zobaczę w moim beznadziejnym życiu.
- Żegnaj. - To ostatnie usłyszane przeze mnie słowo.
Zaczęłam słabnąć i spowijała mnie tylko ciemność. A dalej nie było już nic. To koniec.

***Liam***

- Śpi, możecie ją wziąć.
- Dziękujemy - powiedziałem i ruszyłem w kierunku miejsca pobytu mojej siostry. - Pójdę sam - uprzedziłem chłopaków, bo widziałem, że chcieli ruszyć za mną.
Gdy wszedłem zobaczyłem siostrę, a raczej jej obezwładnione ciało znajdujące się na łóżku. Zlustrowałem ją i nie mogłem odczytać wyrazu jej twarzy. Przebiegały przez nią różne, skrajne emocje. Z jednej strony widziałem przerażenie, zapewne nie spodziewała się czegoś takiego. Z drugiej jednak strony zauważyłem jakby... zadowolenie? Czyżby cieszyła się... no właśnie. Z czego? Może pomyślała, że chcą ją uśpić na zawsze i skrócą jej życie? Oby jednak tak nie było. Chcę, żeby Emily była taka jak dawniej, a nie wyglądała jak wrak człowieka.
Ostatni raz przebiegłem wzrokiem po jej zmizerniałym ciele i podszedłem do łóżka. Najpierw włożyłem rękę pod jej kolana, następnie na plecy i podniosłem przyciągając do swojej piersi. Była tak leciutka i krucha, że bałem się ją mocniej dotknąć, bo mógłbym ją zgnieść. Wróciłem do przyjaciół i nie zważając na nikogo, skierowałem się do auta Zayna. Zee otworzył przede mną przednie drzwi pasażera, żebym swobodnie usiadł na fotelu z siostrą w ramionach. Pomógł mi z zapięciem pasów i tak, jak każdy usadowił się na swoim miejscu. Natychmiast odpalił silnik i włączył się do ruchu. Nie zwracałem uwagi na spokojną rozmowę chłopaków. Jedyne co w tej chwili mnie interesowało to maleństwo, które trzymałem.
Jak ja mogłem pozwolić na coś takiego? Jak mogłem dopuścić, żeby moja mała... Moja mała, kochana siostrzyczka znalazła się w takim stanie?
- Jesteśmy. - Zee szturchnął mnie łokciem. Byliśmy już na pasie startowym, gdzie podstawiony był nasz prywatny samolot.
Wysiadłem i pospiesznie dostałem się do mojego nowego środka lokomocji. Wszystko robiłem mechanicznie w jakimś dziwnym amoku. Nie dochodziły do mnie żadne dźwięki, nie angażowałem się w rozmowy. Robiłem tylko to, co mi kazali. Nie zauważyłem, kiedy znalazłem się w naszym wspólnym domu w Londynie, kiedy ułożyłem Emily na łóżku w jej nowym pokoju, ani kiedy przeniosłem się na kanapę w salonie. Powróciłem do normalności dopiero w momencie, gdy Danielle przysiadła mi na kolanach i pocałowała delikatnie moje skronie.
- Cześć, skarbie. - Przytuliłem ją do siebie i westchnąłem.
- To był długi dzień, co nie? - zapytała Eleanor siedząca u Louisa w tej samej pozycji co Dan.
- Oj, tak. Chyba powinniśmy się przespać - odpowiedział Zayn.
- I coś zjeść - dodał żarłok.
- Niall! - Zaczęliśmy się z niego podśmiewywać.
- Jeżeli marchewki to chętnie - przerwał nam Lou.
- No nie, kolejny! Ej, ludzie, musimy się od nich odizolować, bo to chyba zaraźliwe jest. - Zayn udawał przerażenie, a ja parsknąłem śmiechem.
- A teraz idziemy spać. Dobranoc wszystkim - odezwałem się i łapiąc moją dziewczynę za rękę, zacząłem kroczyć do pokoju.
- Dobranoc! - odkrzyknęła reszta.
W mgnieniu oka umyłem się i przebrałem w spodnie od piżamy. Chwilę później wpakowałem się pod kołdrę, gdzie czekała już na mnie odświeżona Danielle. Objąłem ją ramionami, przyciągając do swojej klatki piersiowej i nie zajęło mi dużo czasu, aby odpłynąć. Zasnąłem z myślą, jak następnego dnia Emily zareaguje na taką zmianę...

* Paul Higgins - menadżer zespołu One Direction.

———————————————————

Witajcie! :)
Akcja zaczyna się rozwijać, więc mam nadzieję, że nikogo nie zanudziłam. Jestem bardzo ciekawa waszych opinii. Jak myślicie, jak zareaguje Emily na zmianę otoczenia? Zaakceptuje chłopaków? Uda się im pomóc wyciągnąć ją z tego bagna?
Którą z postaci lubicie najbardziej i dlaczego? Cały czas mnie to zastanawia.
Jeżeli przeczytałeś, zostaw po sobie jakiś ślad. To bardzo motywuje!
Następny rozdział za tydzień w piątek. :)
Do napisania! ;*

piątek, 2 marca 2018

Rozdział 4

***Emily***

Graliście kiedyś sami w łapki? Nie? Ale dlaczego? Świetna zabawa, mówię wam. A już w ogóle opowiadanie sobie samemu żartów. Dawno się tak nie uśmiałam.  Woaaah, karuzela śmiechu! Zabawa na całego! Może jeszcze rozkręce imprezkę? I uwaga... 3.. 2.. 1.. podpieramy sufit! Kogo ja oszukuje...
Moją żałosną próbę zabicia czasu przerwały jakieś dziwne odgłosy dochodzące zza drzwi. Po chwili zamek w drzwiach został przekluczony i wrota lekko się rozwarły.
- Oto i ona. - usłyszałam kobiecy głos wydobywający się za ścianą.
Dziwne - pomyślałam. Przecież dopiero dostałam leki. Nie możliwe, żeby ten czas tak szybko zleciał. Może jedzenie? Niee, to jeszcze nie ta pora. A może za długo już tu siedzę i naprawdę zaczynam świrować?
Siedziałam i gapiłam się na sufit, wsłuchując się w coraz głośniejsze kroki stawiane na kafelkach. Nie chciałam patrzeć na drzwi, bo mało mnie interesowało kto i czego ode mnie chce. Niech sobie nie myślą, że mnie obchodzą.
- Emily? - wydobył się męski głos. Skądś go znam... Tylko skąd? Już słyszałam ten głos. Bałam się spojrzeć, więc uparcie wpatrywałam się w ten sam punkt. - Ej, słyszysz mnie? Emily, to ty?
Kiedy po raz kolejny usłyszałam ten głos, świetnie wiedziałam do kogo należy. Byłam tego pewna. Jeden z najważniejszych dla mnie dźwięków, oczywiście kiedyś. To Liam...
Postanowiłam się przemóc i spojrzeć na mojego gościa. Gdy uniosłam wzrok okazało się, że to nie jest jeden gość, a dwóch. Napotkałam oczy, te ciepłe oczy, które widziałam przez całe dzieciństwo, które należą do mojego braciszka. Zanim stał jakiś mężczyzna, ale był trochę ukryty, więc nie mogłam się domyślić kto to.
- Jezu, Emily! - Mój brat zaczął do mnie podchodzić i natychmiastowo mnie to otrzeźwiło. To był taki kubełek zimnej wody, którą ktoś na mnie wylał. Zdałam sobie sprawę z tego, że w jednym pomieszczeniu razem ze mną jest dwóch mężczyzn. No właśnie... Mężczyźni... Płeć przeciwna... Ci co gwałcą... Gwałcą! Rzuciłam się w ucieczkę do najbardziej oddalonego kąta w tym pomieszczeniu. Postanowiłam rzucić jeszcze jedno spojrzenie w kierunku przybyłych, ale ich już tam nie było. Widziałam tylko JEGO, zbliżającego się do mnie krok po kroku z tym chytrym uśmieszkiem. Tuż za nim szli jego koledzy z dokładnie takimi samymi wyrazami twarzy. Podszedł do mnie i próbował mnie dotknąć, więc zaczęłam krzyczeć i szarpać się. On jednak zacieśniał uścisk na moim nadgarstku, po czym usiadł na mnie okrakiem. Szamotałam się coraz mocniej i mocniej, żeby wyrwać się z jego uścisku.
- Puść mnie! Zostaw! Nie chcę! - zaczęłam wykrzykiwać tak głośno jak tylko mogłam. Widziałam tylko ten chytry uśmieszek na jego ustach i czułam palce powoli wślizgujące się pod cienki materiał mojej bluzki. Wiłam się i wrzeszczałam w niebogłosy. Nie byłam już w izolatce, byłam w lesie. Nie z moim bratem tylko z nimi. Dotyk bolał i wręcz palił moją skórę, gdy przemierzał ją swoją obleśną ręką. Aż nagle poczułam krótkie ukłucie w ramię i jak za machnięciem magicznej różdżki wszystko zniknęło. Pojawiła się tylko ciemność, która mnie w całości pochłonęła.

***Liam***

- Jezu, Emily!
Nie mogłem uwierzyć, że to ona. Strasznie się zmieniła od momentu, w którym widziałem ją po raz ostatni. Bardzo schudła i zmizerniała. Pojawiły się u niej wystające żebra i uwydatniły obojczyki. Zawsze była radosną dziewczyną, a teraz wygląda jak czterdzieści kilo nieszczęścia. Mocno skołtunione i przetłuszczone włosy, zapadnięte policzki i podkrążone oczy. W sumie to mógłbym nawet powiedzieć, że to nie ona. Poznałem ją tylko dzięki tym błękitnym oczom. Głęboki, morski odcień tęczówek błyszczący przez cały czas. To jej wizytówka, znak rozpoznawczy, tylko i wyłącznie jej.
Dziewczyna przez chwilę na mnie patrzyła, aż nagle wstała z łóżka i biegiem przemieściła się w kąt. Zaczęła krzyczeć, wierzgać nogami i ciągnąć się za włosy. Próbowałem do niej podejść i ją uspokoić, lecz dało to odwrotny skutek. Sprawiło to, że wrzeszczała jeszcze głośniej i okładała powietrze pięściami. Jej początkowo cichy płacz przerodził się w histerię, a ja nie wiedziałem co się stało. Nie miałem pojęcia, dlaczego zareagowała na mnie w taki sposób.
- Lepiej nie podchodź do niej. To nic nie da, może zrobić się jeszcze gorzej. - usłyszałem Zayna tuż za moimi plecami.
- Pewnie masz rację. Chyba powinniśmy kogoś zawołać, żeby ją uspokoili.
- Pójdę po tą babkę, co nas tu wpuściła.
Mój przyjaciel opuścił pomieszczenie, a ja obserwowałem poczynania mojej siostry. Wyglądała na potwornie przerażoną, ale miałem wrażenie, że nie z mojego powodu. To znaczy z mojego, ale... Sam nie wiem. Nie uciekała przede mną, raczej przed... No właśnie. Przed kim? Może ma jakieś urojenia? Nie panikowała od pierwszego momentu, w którym na mnie spojrzała. Mój wewnętrzny monolog przerwało przyjście czarnowłosej, która bez zbędnych ceregieli wbiła igłę i wpuściła do żył płyn ze strzykawki. Ciało dziewczyny powoli, bezwładnie opadało na podłogę.
- Co było w tej strzykawce? - zapytał Zayn.
- Lek usypiający. Będzie spała przez najbliższe pięć godzin, więc możecie już stąd iść, bo nic tu po was. - Miałem wrażenie, że chce się nas stąd pozbyć, jednak mało mnie to obchodziło. To czego byłem przed chwilą świadkiem było przerażające. Muszę się dowiedzieć o co w tym wszystkim chodzi.
- Ma pani rację. Chodź, idziemy Liam. - zadecydował za nas Zayn.
- Nigdzie nie pójdę dopóki nie dowiem się o co tu chodzi. Dlaczego moja siostra tu jest? Dlaczego tak na nas zareagowała? Kiedy stąd wyjdzie? Jak mogę jej pomóc? A co mo...
- Nie wiemy! - przerwała mi. - Jej matka przywiozła ją do nas półtora miesiąca temu, ponieważ do nikogo się nie odzywała i kiedy tylko widziała jakiegoś mężczyznę, wpadała w panikę tak jak przed chwilą. Nie chce brać leków, nie je i z nikim nie rozmawia. Nie wiemy jak można jej pomóc.
- Liam, naprawdę nic tu po nas. Wróćmy do domu i tam pomyślimy co dalej. - Poczułem dłoń Zayna na moich plecach. Pokiwałem głową i ruszyłem za nim do drzwi. Przebyliśmy drogę do auta, jak i do domu w zupełnej ciszy. Słychać było tylko jak samochód gładko sunął po asfalcie. W przeciągu dwudziestu minut przybyliśmy do celu. Przekroczyliśmy próg, a wszelkie rozmowy ucichły i zapadła grobowa cisza. Chłopacy siedzieli w salonie wyczekując jakichkolwiek wyjaśnień na temat naszego zniknięcia. Nie można im się dziwić, bo przecież nie było nas szmat czasu.
- Powiecie w końcu o co chodzi i co tu się do cholery dzieje? Zostawiliście nas samych na ponad godzinę! Wyszliście sobie bez żadnych wyjaśnień. Fajnie, że wysłaliście przynajmniej tego pieprzonego sms-a - wybuchł Niall.
- Spokojnie, już w... - próbowałem wytłumaczyć.
- Spokojnie? Poszliście sobie gdzieś, a my tu siedzimy jak debile!
- Harry uderzył pięścią w stół, a jego twarz lekko się zaczerwieniła od gniewu.
- Przepraszam... Po prostu nie wiedziałem co robić. W sumie to nadal nie wiem - zacząłem mówić.
- No my też nie wiemy co robić, a wiesz dlaczego? A dlatego, ż...
- Przymknij się już, Harry! Liam teraz potrzebuje wsparcia od nas, a nie krzyku. Nie widzisz, że jest w kiepskim nastroju? - Już myślałem, że Zayn go pobije, ale na szczęście skończyło się tylko na tym.
- Może damy w końcu coś powiedzieć Liamowi? - dołączył się Niall.
- Okej... Chodzi tu o moją siostrę. Bo ona... Ona... Ona jest... No onn... Ee.. ona jes
- No wysłów się wreszcie! - ponaglił mnie zirytowany Harry.
- Jest w psychiatryku!
Zapadła cisza. Głucha, ciągnąca się w nieskończoność cisza.
- O kurde... Liam, stary... Przepraszam, nie wiedziałem. To dlatego się z nią nie zobaczymy? Ale to gdzie wy.. wy byliście? - jąkał się Harry.
- Pojechaliśmy ją szukać. Tutaj jest tylko jedno takie miejsce, więc odnalezienie jej nie było trudne.
- Czyli spotkaliście się z nią? - dopytał Louis.
- Tak... - Od razu przypomniałem sobie zachowanie siostry, to jak bardzo była przerażona. Ten widok był dla mnie bolesny, ponieważ to moja malutka siostrzyczka, przy której mnie nie było.
- I...? Jak było? - zainteresował się Niall.
- Źle? Przygnębiająco? Przerażająco? Ugh, nawet nie wiem jak to określić. Kiedy zobaczyła mnie i Zayna, uciekła do kąta i zaczęła krzyczeć, płakać, totalna histeria. Im bliżej podchodziłem i chciałem ją uspokoić tym gorzej było. - zrobiłem krótką przerwę. - Wiecie co jest najgorsze? Byłem tam, ale nadal kompletnie nic nie wiem. Nie wiem dlaczego tam jest, dlaczego tak zareagowała, co się wydarzyło kiedy mnie nie było. Na dodatek Emily do nikogo się nie odzywa. Co ja mam zrobić, chłopaki?
Już sam nie wiem, który to raz dzisiejszego dnia, kiedy stoimy tacy osłupiali. Ten wyjazd miał wyglądać zupełnie inaczej. Chciałem odbudować więzi z rodziną, poznać nowego partnera mamy i spędzić fajne chwile wśród najbliższych. Tymczasem zdążyłem pokłócić się z rodzicielką, odwiedzić psychiatryk i mam spinę z chłopakami.
- Myślicie, że pobyt w psychiatryku jej pomaga? - Louis podrapał się po głowie.
- Po tym co widziałem? Nie wydaje mi się - odpowiedział Zayn po chwili namyślenia. - Jest tam półtora miesiąca i nie widać żadnej poprawy. To znaczy nie wiem jak było wcześniej, ale gorzej już chyba być nie mogło.
Chciał chyba jeszcze coś dodać, ale usłyszeliśmy skrzypienie schodów. Spojrzałem w tamtą stronę i zauważyłem moją matkę stojącą na najniższym schodku. Stała tak chwilę i przyglądała mi się. Próbowała z mojej twarzy wyczytać czy nadal jestem na nią zły, czy jestem gotowy na ponowną rozmowę. W końcu ruszyła w stronę stołu, przy którym siedzieliśmy. Powoli podnosiła obydwie nogi jedna za drugą, mozolnie przesuwając nimi po panelach, jakby na siłę chciała odwlec konfrontację ze mną.
- Liam, ja...
- Nie tłumacz się. - Ton mojego głosu wyszedł zbyt szorstki, nie tak jak chciałem.
- Synku, proszę. Porozmawiajmy.
- Już porozmawialiśmy.
- Ale nic nie wyjaśniliśmy. Mo..
- Ja myślałem, że nie chcesz nic wyjaśniać. Powiedzieć o tym, że moja siostra jest w psychiatryku też nie chciałaś - drugie zdanie bardziej zaakcentowałem, wyszczególniając niektóre słowa.
- I chcę cię teraz przeprosić. Głupio mi, wybacz mi, syneczku.
- I dobrze, że ci głupio. Jak mogłaś w ogóle coś takiego powiedzieć? Przecież to twoja córka!
- No i niestety coś mi się ta córka nie udała. Ty wyrosłeś na takiego porządnego, przystojnego chłopca i masz taki talent, robisz karierę. Nawet nie wiesz jaka jestem z ciebie dumna!
- Jak? Powiedz mi jak?
- Ale co jak? - Widać było, że była lekko zdezorientowana i nie wiedziała co mam na myśli.
- Jak możesz mówić takie rzeczy o niej? Nie gryzą cię żadne wyrzuty sumienia ani nic? Emily nie jest w niczym ode mnie gorsza! - cedziłem przez zęby każde słowo z takim jadem, że Karen aż dostała lekkich dreszczy i dostała gęsiej skórki.
- Nie kłóćcie się, proszę! - wstąpił między nas Zayn.
- Zayn ma rację. Powinniśmy chyba teraz wszyscy razem pomyśleć co dalej - wciął Harry.
- To może zrobię herbatę dla każdego? - zaproponowała blondynka.
- A ma pani jakieś marchewki? - mentalnie klepnąłem się otwartą dłonią w czoło, kiedy to pytanie opuściło usta Louisa.
- Louis, to chyba nie jest odpowiedni moment. - Zayn chyba miał takie same odczucia.
- Zawsze jest odpowiedni moment, żeby coś zjeść!
- A Niallerek jak zawsze o jedzeniu - zażartował Zayn. - Chociaż myślę, że nie jest to taki zły pomysł. Niall z pustym brzuchem raczej nic nie wymyśli.
- Trafna uwaga, Zayn - przyznał mu blondynek.
- Zmęczeni też nic nie wymyślicie. Może prześpijcie się, a ja coś upichcę.
- Co ona ci takiego zrobiła, mamo? Im bardziej będziemy to odkładać, tym dłużej Emily będzie się męczyła.  - Aż we mnie wrzało. Poczułem na barkach czyjąś dłoń. Okazało się, że należy ona do Zayna.
- Liam, a może twoja mama ma rację? Wszyscy jesteśmy zmęczeni i głodni. Prześpimy się, zjemy i wspólnie wymyślimy co robić.
- No dobra... Niech będzie. - Nie podobał mi się ten pomysł, ale rzeczywiście poczułem się trochę senny. Było pięciu na jednego, więc i tak bym nie wygrał.
- To idźcie na górę, a ja upiekę szarlotkę i...
- I pieczeń! - wyrwał się łakomczuch.
- I pieczeń - dokończyła kobieta.
- Pójdę po nasze torby - oznajmił Louis i zabrał kluczyki z ręki właściciela.
Każdy rozszedł się w swoją stronę. Wszedłem schodami na piętro i skręciłem w prawo, wchodząc do pierwszego pomieszczenia - mojego pokoju. Nic się tam nie zmieniło od mojej ostatniej wizyty. Niebieskie ściany i dywan w tym samym kolorze. Drewniane biurko z krzesłem, a obok niego szafa i niewielka biblioteczka. Przy równoległej ścianie ustawiono jednoosobowe łóżko, które teraz było idealnie zaścielone, a na ostatniej ścianie wisiały stare plakaty i okno z firanką. Bez zastanowienia wyjąłem swoją starą piżamę, przebrałem się w nią i położyłem spać.
Co się dzieje z Emily? Nikt nie wie co tak naprawdę się wydarzyło, nic nie mówi i jej reakcja na mnie i Zayna. Albo raczej na mnie. Wydawało mi się, że nawet nie zwróciła na niego uwagi. Dlaczego wpadła w taką histerię? Mam jakieś dziwne przeczucie, że to wcale nie na mój widok się tak przeraziła. Spokojnie na mnie patrzyła, głęboko w oczy i nagle... Nagle wpadła w szał. Tak jakby miała omamy. A może to ja mam omamy, może sobie to wmawiam? Sam już nie wiem. Co było powodem, że przestała mówić i zaczęła się tak zachowywać? Tylko na mnie tak zareagowała? Babka z recepcji nie mówiła nic o takich napadach. Moja mama też o tym nie wspominała. Chyba, że mówiąc "świrowała", miała na myśli takie ataki furii. Będę musiał ją o to potem zapytać. Tak wiele pytań, a żadnych odpowiedzi. A skoro Emily nie mówi to raczej tak szybko ich nie zdobędę. Zasnąłem z jedną myślą: Co mam zrobić?

~*~

Obudziło mnie delikatne skrzypienie drzwi. Zamrugałem i powoli zacząłem podnosić powieki. Nie wiedziałem gdzie jestem, a wokół mnie była tylko ciemność. Nagle wszystko do mnie powróciło. Emily. Psychiatryk. Atak furii.
- Wszyscy się już obudzili i czekamy na ciebie w salonie. - usłyszałem Harrego za plecami.
- Okej, już idę.
Mój przyjaciel wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Pospiesznie przebrałem się w moje wcześniejsze ubrania i pobiegłem do salonu. Okazało się, że rzeczywiście wszyscy już tam siedzieli, a na stole porozkładane były półmiski z ziemniakami, pieczenią i surówką. Nałożyłem sobie sporą porcję i w spokoju zjedliśmy. Gdy wszystko zostało spałaszowane, nadeszła oczekiwana przeze mnie chwila.
- Co zrobimy z Emily?
- Myślę, że powinna zostać w psychiatryku. Ma tam profesjonalną opiekę i ludzie tam wiedzą jak się nią zająć - powiedziała moja matka.
- Nie jestem co do tego pewien. Emily jest tam bardzo długo, a nie ma żadnych rezultatów - dodał Zayn.
- Popieram Zayna. Powinniśmy ją stamtąd zabrać. Pobyt tam nic nie daje, a kto wie? Może nawet pogarsza. - Przewinął mi się przez myśl widok mojej wychudzonej siostry i stwierdziłem, że zdecydowanie pogarsza.
- Jak nie tam to gdzie? - Louis wyjął mi to z ust.
- Nie znam innego miejsca - powiedziała Karen.
- To może... - urwał Niall.
- To może co? - wszyscy zgodnym chórem zapytaliśmy.
- To może weźmiemy ją ze sobą do Londynu?

———————————————————

Witajcie, moi drodzy! :)
Bardzo dziękuję za komentarze. To dla mnie ogromna motywacja. :D
Zaskoczeni reakcją Emily? Jak myślicie, zabiorą ją do Londynu czy zostawią w psychiatryku? Co waszym zdaniem byłoby dla niej lepsze? Czekam na wasze opinie i przemyślenia!
Przykro mi, Sabina, ale często będę was maltretować zakończeniami w najbardziej nieodpowiednim momencie. ;)
Przeczytałeś? Zostaw po sobie jakiś ślad.
Do napisania w przyszły piątek! ;*

Rozdział 24

***Zayn*** Chwila... Co? Co tu się tak właściwie wydarzyło? To się nie mogło wydarzyć naprawdę. W rzeczywistości albo to tylko mój umy...